wtorek, 19 grudnia 2017

Śmierć Kim Jonghyuna - co możemy zrobić?

Nigdy nie chciałam nawet pisać takiego postu, ale niestety... 
Wczorajszy dzień wstrząsnął nie tylko fandomem Shawoli, ale także całym K-Popowym światkiem. Wczoraj życie odebrał sobie Kim Jonghyun, wokalista zespołu SHINee. Jeśli jesteście ze mną i z tym blogiem od praktycznie zera, to zapewne wiecie, że SHINee było jednym z pierwszych zespołów kpopowych, jakie się w treści Glam Paradise pojawiły. 

Podziwiałam Jjonga. Jego wspaniały głos, jego dobre serce, które często fanom okazywał. Dla wielu osób był inspiracją, dla wielu idolem, bez którego nie wyobrażali sobie życia. A teraz zostali sami.Bez osoby, która w ich umysłach została wsparciem i nieraz tylko ona trzymała ich w pionie.

Chciałabym zaapelować do tych osób: proszę, nie róbcie sobie krzywdy. Jeśli taka myśl pojawi się w waszych głowach, porozmawiajcie z kimś bliskim, nawet przez internet. Jeśli czujecie, że nie macie się komu zwierzyć, możecie napisać do mnie - KLIK. Nawet, jeśli chcecie, żeby ktoś po prostu posłuchał waszego płaczu i wsparł duchowo. Poza tym, dajcie sobie czas. Na płacz, na wspominanie, na ból. Jonghyn był dla Was bardzo ważną osobą. To całkowicie normalne, że po jego odejściu czujecie pustkę. Pozwólcie sobie przeżyć żałobę, wyrzucić z siebie negatywne emocje dotyczące tej smutnej sytuacji.

Apeluję do przyjaciół Shawoli: nie zostawiajcie ich teraz samych. Niech wiedzą, że mają Wasze wsparcie. Niech to będzie chociażby SMS ze słowami Trzymaj się ♥ i gotowość do wysłuchania. Nie naciskajcie, niektórzy potrzebują poukładać sobie myśli w samotności. Po prostu upewnijcie się, że są bezpieczni i wyraźcie chęć wysłuchania.

Kim Jonghyun zakończył swoje życie w tak młodym wieku z powodu problemów. Źródła podają, że cierpiał na depresję bądź chorobę afektywną jednobiegunową, za której nazwą nie kryje się nic innego jak przewlekłe stany depresyjne. Jjong mimo wszystkich ludzi wokół siebie czuł się naprawdę samotny i nie dawał już rady. Tak działa depresja, choroba XXI wieku, tak często wzgardzana, wyśmiewana, nietraktowana poważnie. Osoby chore czują ogromny wstyd z powodu swojego stanu, naprawdę, wstydzą się dać znać otoczeniu, że coś jest aż tak bardzo nie tak. Z winy społeczeństwa mówiącego, że wszystko będzie dobrze i przejdzie ci, te osoby coraz bardziej zamykają się w sobie. Czują się obce, skażone, głupie, a samoocena drastycznie spada. Bo przecież przejmują się czymś, co nie ma znaczenia, prawda?
Nie.
Niestety wczoraj czytając komentarze pojawiające się na mojej facebookowej tablicy zdałam sobie sprawę z tego,  jak niewiele osób naprawdę rozumie problem, jakim jest depresja. Jak wielu z tych ludzi mierzy wszystkich swoją miarą, uznaje osoby chore za słabe i żałosne.
Gdzie w dzisiejszych czasach jest empatia? Wymieniliśmy ją na pieniądze i kariery zawodowe. Na szybkie samochody i zakupy u projektantów. Jest to przykre, ale niestety prawdziwe.

Chciałabym, żeby coś się zmieniło. Żeby ludzie zdali sobie w pełni sprawę z tego, jak straszną chorobą jest depresja. Chciałabym, żeby poruszano ten temat w szkołach, chociażby na znienawidzonym WDŻ, które wiele by wtedy zyskało. Chciałabym, żeby ludzie otworzyli oczy na innych wokół siebie i zwracali uwagę na ciche sygnały, które ktoś może wysyłać.
Rozmawiajcie ze swoimi przyjaciółmi. Jeśli widzicie smutną osobę w miejscu publicznym, nie bójcie się podejść i zapytać, co się stało. Ludzie docenią przejawy dobra, którego w dzisiejszych czasach jest tak strasznie, tragicznie mało. Rozmawiajcie ze swoją rodziną.
Jeśli wszystko zawiedzie, poszukajcie profesjonalnej pomocy. Możecie zacząć od czegoś prostego (i nie jest to pedagog szkolny, który niestety nie jest najlepszym pomysłem; zresztą szkolny psycholog również). Każda miejscowość, każde miasto posiada taką instytucję jak Ośrodek Interwencji Kryzysowej. Wystarczy, że wpiszecie w wyszukiwarkę tę nazwę oraz wasze miejsce zamieszkania/najbliższe miasto obok. Znajdźcie telefon, zadzwońcie. Jeśli dacie radę, nawet tam podejdźcie. Dyżur zawsze ma jakiś psycholog. I wierzcie mi, nie pracują tam ludzie z ulicy, tylko osoby ciepłe, z powołania, gotowe pomóc w każdej sytuacji. Jeśli jest już bardzo źle, idźcie na najbliższy oddział psychiatryczny. Porozmawiajcie z lekarzem dyżurującym. Nikt nie ma prawa was odesłać, a udzielenie pomocy jest wręcz obowiązkiem. W szpitalach również nie znajdziecie niedouczonych, chamskich psychologów. Większość takich osób tak naprawdę ma prywatne gabinety i tu wskazówka ode mnie. Jeśli będziecie chcieli umówić się na wizytę, sprawdźcie tę osobę dobrze. Przede wszystkim zwróćcie uwagę na to, czy zajmuje się osobami z depresją oraz czy posiada dyplom psychoterapeuty. Jako osoba mająca za sobą studia z psychologii, naprawdę proszę, zwróćcie na to uwagę. Ktoś niedouczony może po prostu zrobić wam krzywdę.

To wszystko, co chciałam z siebie wyrzucić. Bardzo bym chciała, żeby moje słowa pomogły chociaż jednej osobie. Kimkolwiek jesteś, Czytelniku, trzymaj się ♥ Jeśli potrzebujesz rozmowy, podałąm link do siebie wyżej.

 



Spoczywaj w pokoju, Jonghyun. Daj swoim fanom siłę na przetrwanie tego okresu stamtąd, gdzie teraz jesteś. Mam nadzieję, że jest to miejsce o wiele lepsze od tej znieczulonej Ziemi...
Przeczytałam wczoraj takie zdanie: "Może straciłeś idola, ale zyskałeś anioła". Trzymajmy się tej myśli i miejmy nadzieję, że Jjong będzie takim Aniołem Stróżem Shawoli i nie dopuści do tego, by coś im się stało. [*]

poniedziałek, 13 listopada 2017

QUEEN + ADAM LAMBERT #NOTW40 Tour - 6.11.2017, Łódź! ♥

Coby w ogóle jakoś zacząć tą relację, przeczytałam wspomnienia z zeszłorocznego koncertu w Oświęcimiu i ojej... jeśli wtedy moje emocje były tak silne i tak pozytywne, to w tym roku zostałam przez nie po prostu rozerwana. Nie umiem nawet myśleć o tym ile szczęścia miałam. Cytuję Krewetkę" "nigdy nie widziałam cię w takim stanie". Naprawdę. W zeszły poniedziałek stało się tyle, że przerosło to nawet moje oczekiwania.
Szaleństwo zaczęło się już 26. kwietnia, kiedy to do regularnej sprzedaży trafiły bilety na ten koncert, a ja już kilka minut po dziesiątej byłam uboższa o, bagatela, "pińćset złociszy". Wtedy to naprawdę była szalona cena, ale czułam, że nie będę żałować ani grosza i oczywiście potwierdziło się to w milionach procent.

W tym roku w podróż w nieznane wybrałam się już z Krakowa z dwoma innymi Glambertkami. Razem zabukowałyśmy pociąg, nocleg i razem się trzymałyśmy.
W Łodzi byłyśmy już w niedzielę wieczorem. Obce miejsce i google maps niestety zawiodło. Zgubiłyśmy się i dotarłyśmy do naszego hostelu o dość późnej porze. Jakiś czas potem dołączyła do nas Kasia (Krewetka z Glam Cave!) i już razem ruszyłyśmy na "podbój" Łodzi. Celem było wszamanie czegoś i rozprostowanie nóg. Niestety nie przypuszczałyśmy, że to miasto to straszne ghost town i po 21ej wszystko jest już właściwie pozamykane.
Piotrkowska o bardzo młodej godzinie. Nawet Nowy Sącz nie jest tak odludny...
Te dziwne rzeźby z deka przerażają. Zwłaszcza, jeśli chcesz udzielić pomocy, a tu...dwie pary nóg.
Na szczęście dzięki pomocy internetu, znalazłyśmy cokolwiek otwartego o tej "późnej porze". Poratował nas w niedoli niejaki Gruby Benek i jego oferta prześmiesznych z nazw pizz. Swoją drogą, mają je bardzo dobre i na przyszłość możemy z czystym sumieniem polecić.
Po powrocie do hostelu dość szybko poszłyśmy spać mając w pamięci, że jutro musimy wstać bardzo wcześnie.

Następnego ranka Łódź nie zachwycała pogodą, ale nie było też najgorzej. Potem nawet na chwilę wyszło słońce. Co do samego miasta, niezbyt mi się spodobało. Budynki w większości bez charakteru, stare, pofabryczne gmachy i powpychane na siłę między nie oszklone wieżowce nie zrobiły dobrego wrażenia.
Pod Atlas Arenę dotarłyśmy przed siódmą. Szybki research pozwolił nam ocenić, że na nasze wcześniejsze wejście jest już największa kolejka, a pionierzy stoją w niej od... 4:45. Zrobiono numerki, co przy wchodzeniu na arenę nieznacznie ułatwiło sprawę. W okolicy panował też rozgardiasz związany z rozstawianiem sceny. Została ona zaprojektowana przez samego Briana Maya jeszcze w latach 60. i przywieziona do Polski w 24. ciężarówkach.
Czekając w kolejce plotkowałyśmy i zawierałyśmy nowe znajomości. Nie było jeszcze godziny 10ej, a ochrona już zaczęła ustawiać barierki przy wejściach i wprowadzać w życie przepis, zgodnie z którym nie podejdziesz do danej kolejki, jeśli nie masz na nią biletu. Dlatego niestety z wieloma znajomymi z trybun czy płyty nie udało mi się zobaczyć. Z każdą godziną ścisk robił się coraz większy, ale dawaliśmy radę.
W okolicach godziny 16tej nagle z areny dało się słyszeć muzykę, więc wszyscy się podjarali, że zaczęła się próba. Mi jednak ta muzyka nie kojarzyła się ani z Queen ani z Adamem. W głosie też było coś niewłaściwego. Dopiero po chwili ogarnęliśmy, że trollują nas... Get Lucky Daft Punk i Pharella Williamsa. Jakiegoś smaczku i tak można się tam dopatrzeć, bowiem piosenkę współtworzył (i wystąpił w klipie) Nile Rodgers, który zagościł także na krążku Trespassing w piosence Shady.

Po jakimś czasie jednak naprawdę zaczęła się próba, a ochrona świetnie się bawiła otwierając boczne wejście za każdym razem, kiedy Adam wydawał wysokie dźwięki i obserwując reakcje tłumu. Zgodnie z rozpiską, GCEE mieli wejść na arenę o 18:30, ale obiecano nam, że stanie się to zaraz jak skończy się soundcheck, czyli w okolicy godziny 18. Niestety nic z tego nie wyszło, a tyły coraz bardziej na nas napierały.
Przy wchodzeniu byłam jedną z pierwszych osób. Wydarzyła się też rzecz śmieszna: jeden ochroniarz przepuszczał mnie dalej, a drugi próbował zatrzymać w miejscu. Omal nie zgnietli mnie między sobą kłócąc się, że "już puszczamy kolejne"/"jeszcze nie mam decyzji",  ale w końcu dali mi w spokoju odetchnąć. Dotarłam pod scenę, gdzie czekał na mnie pusty i wyśniony kawałek barierki.
Zaczęło się robić tłoczno, a ja nawiązałam znajomość z przemiłymi fanami Queen, którzy wypowiadali się o Adamie bardzo ciepło i uraczyli mnie wieloma ciekawymi opowiastkami. Poznałam też moją imienniczkę, Glambertkę, która uroczo dotrzymywała mi towarzystwa. Pragnę tu podziękować jej mężowi, który bez problemu kupił mi colę rozumiejąc, że barierek nie puszczę. Dzięki!
Z czasem ludzi zaczęło przybywać, a ochrona rozdawała wodę fanom. Mam dla porównania zdjęcie zapełniających się trybun. Po całym wydarzeniu weszłam na stronę Atlas Areny i sprawdziłam jej pojemność. Prawie 15 tysięcy ludzi. Koncert był wyprzedany. Brakowało pojedynczych osób. Coś niesamowitego.
Kiedy w końcu wybiła 20:36 i show się zaczęło, stało się chyba ze mną coś złego. Wiecie, że to nie był mój pierwszy raz, że zawsze stałam bardzo blisko, ale kiedy Adam i Brian przemaszerowali wybiegiem wyłaniając się dymu unoszącego się nad sceną, moje serce praktycznie zwariowało pracując jak u kolibra. Gdyby nie barierka chyba bym upadła. Nigdy wcześniej nie miałam ani takiej reakcji ani nigdy nie zdarłam gardła już na początku koncertu. Rany.
Na początku warto jeszcze wspomnieć, że cała tegoroczna trasa została poczyniona z okazji czterdziestolecia wydania albumu News Of The World. Wydano reedycję płyty, a show oprawiono w wiele fantastycznych momentów.
Koncert zaczęli utworem Hammer To Fall, który ubóstwiam nad życie śpiewać w samochodzie. Setlista nie była specjalnie odmienna od poprzednich. Wciąż brakuje na niej Show Must Go On. Tym razem doskwierał też brak Kind Of Magic. Zamiast niego Roger wykonał I'm In Love With My Car. Towarzyszył także Adamowi w śpiewaniu Underpressure.
Dobre miejsce sprawiło, że miałam świetny widok zwłaszcza na część koncertu na której cały zespół występował na wybiegu. Brian znów powiedział kilka słów po polsku, co spotkało się z niebywałą aprobatą widowni. W czasie śpiewania Love Of My Live na telebimie dokonano czegoś pięknego. Obok Bri pojawił się hologram Freddiego. Wyglądało to niesamowicie magicznie. Solówka Briana jak zwykle zapewniła mi ciarki i odlot w kosmos.
Największe dwa minusy koncertu to brak Freddiego w Bohemian Rhapsody (liczyłam na coś a'la Oświęcim) i brak syna Rogera, Rufusa Taylora, który towarzyszył ojcu we wcześniejszych trasach. Ich drum battle niestety nie dane było mi widzieć na żywo, gdyż w Oświęcimiu zrezygnowano z niego z powodu śliskiej sceny i deszczu.
W czasie utworu Bicycle Race, Adam wsiadł na to różowe cacko i przejechał przez scenę. Zanim jednak to się stało, wyciągnął kilka kwiatków z rowerka i rzucił w tłum. Jeden z nich wpadł prosto w moje ręce, ale niestety stracił główkę i mam samą łodygę. Oczywiście już na honorowym miejscu.
To jednak nie koniec magicznych interakcji z Adamem. Nie dość, że kilka razy patrzył prosto na mnie i moją towarzyszkę drugą Justynę i uśmiechał się do nas, to stało się to.
Żale z Oświęcimia zostały odkupione chociaż tutaj. Rozczuliło mnie, że miałam wrażenie, że szuka nas wzrokiem, gdy już był po naszej stronie. Podszedł dość szybko, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. I przepraszam, ale przepadłam całkowicie w tym kilkusekundowym momencie. Starałam się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, dlatego dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że dotyka mojej dłoni. Byłam tak osłupiała, że to Adam musiał dotknąć mnie a nie ja jego. Nie pamiętam reszty piosenki ani tego jak wrócił na scenę. Wcześniejsze wydarzenie było tak odrealnione, że kompletnie się w nim zatraciłam.
Myślałam tylko: "Jaki on jest piękny" i "Jakie ma spocone palce". Tylko tyle zdołał zarejestrować mój mózg.
Dzięki temu wiem, że nigdy nie rzuciłabym się na niego, bo prawdopodobnie po prostu by mnie zamurowało.
Właściwie do końca koncertu trwałam w niemałym szoku. 
Oprócz swoich hitów Queen i Adam wykonali rockową wersję Whataya Want From Me. Był to uroczy prezent dla fanów Adama, którzy dość licznie przybyli na wydarzenie. Po bisach nadszedł czas na zakończenie i rany, outfit Adama w koronie był tym razem o wiele lepszy niż ten zeszłoroczny.
Właściwie przez cały koncert byłam bliska płaczu, ale wyleciało to ze mnie dopiero, kiedy ostatnie drobinki konfetti upadły na podłogę. Strasznie emocjonalnie podeszłam do tego koncertu i nawet nie wiem dlaczego. Chociaż nie, może i wiem, ale i tak zaskoczyło to mnie samą. Wychodząc z sali spotkałam kolejną niesamowitą osobę.
Na zewnątrz padał deszcz. Ledwo znalazłam znajomych w tym rozgardiaszu. Wiedziałyśmy, że nie ma sensu stać i czekać pod areną, dlatego uber zawiózł nas do, w tamtym momencie, wyśnionego już hostelu.
Rano pozbierałyśmy się szybko. Łódź kolejny raz zagrała z nami w kotka i myszkę sprawiając, że jeszcze silniej znielubiłam to miasto. Prosta bowiem w teorii droga okazuje się w praktyce ulicą z niemożliwą ilością zakrętów. To miejsce jest ponad moje siły. Na stacji kolejowej szybki bieg do kiosku.
"Dzień dobry, można sprawdzić, czy jest pewna rzecz w Dzienniku Łódzkim?"
"Jest małe zdjęcie Queen."
"Mmm... to prosimy trzy egzemplarze."
Ogarnięcie kioskarza trochę nas zszokowało.
Nic to, że pociąg miał spore opóźnienie i jechałyśmy nim prawie dwie godziny dłużej niż zakładano. Były gniazdka, stolik i darmowa kawa w ramach rekompensaty, więc było dobrze. Mogłyśmy spędzić jeszcze trochę czasu razem, jeszcze przez chwilę pobyć na tym koncercie, na tych wcześniejszych czy na zlocie. Znamy się już przecież od dawna...
Dopiero wysiadka na dworcu w Krakowie złamała nam serca. Zrozumiałyśmy, że to koniec. Siedem miesięcy czekania z biletem w dłoni a tu pstryk! i dwie piękne, cudowne, wyśnione godziny niesamowitej muzycznej i wizualnej uczty przeszły już do historii. Arena pękała w szwach. Polska śpiewała głośno. W końcu to nasz sport narodowy, jak powiedział Brian. A z doktorem nie należy się kłócić.

Nie za bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości po takiej dawce magii. W muzyce Queen jest coś niesamowicie ponadczasowego, coś ujmującego pokolenia. Mamy to szczęście, że możemy posłuchać jej na żywo z naprawdę świetnym wokalem i dwoma legendarnymi wymiataczami z pierwotnego składu. Zawsze będę bardzo wdzięczna za to, że mogłam, że miałam możliwość doświadczyć czegoś takiego dwukrotnie. Że jako kraj mogliśmy doświadczyć tego czterokrotnie. Mam nadzieję, że jeszcze sporo takich spotkań przed nami.

Podtrzymuję to, co napisałam w zeszłym roku. LUDZIE, IDŹCIE NA QUEEN! To jest... wydarzenie nie do opisania.

Adam, jasna cholera. Dziękuję. ♥
Nie da się opisać tego, jak bardzo nie wyobrażam sobie bez nich życia ♥
_
Przeczytaj także:
ADAM LAMBERT The Original High Tour in Europe - 30.04.2016, Warszawa! ♥

środa, 10 maja 2017

Muzyczny Przegląd: Long time no see, czyli zjemy to ciasteczko nad brzegiem oceanu czy nie?

Witajcie. Tak, wiem, że nie było mnie tu tysiące lat i blog porządnie się zakurzył, jednak ostatnio zauważyłam, ze nadal ktoś nabija wyświetlenia różnym postom, a komentarzy do moderacji miałam przynajmniej kilkanaście - i to sensownych! Usychając już z tęsknoty za blogowaniem postanowiłam na chwilę zerwać się ze smyczy (smycz w tym temacie, niee >.<) studenta. I naprawdę fajnie się słucha 4Funa ot tak, dla relaksu (zwłaszcza, odkąd puszczają kpop!). Można wyśledzić wiele nowości muzycznych, na których łapanie po sieci szary student nie ma czasu. Można też spotkać starych "znajomych". I chyba o tym właśnie jest ten post. Mniej więcej.

Powiem tak: znowu wpadłam po uszy i znowu przez 4Fun.tv (tam poznałam Adama xDD). W sytuacji, kiedy wydawało mi się, że spoważniałam i zaczynam wychodzić na dorosłych ludzi, było to dla mnie...istnym szokiem i objawieniem! No bo jak to tak, ostatni bieg przez płotki na studiach i koniec zniżek na pociągi coming soon, a ja znowu na fazie?! "Kto to widział takie rzeczy?" jak grzmiała niegdyś Grażyna Żarko po katolickiej stronie internetu.

Dobra, ale cofnijmy się do 2008 roku. Jakieś moje późne gimnazjum. Teraz to pewnie dziwnie zabrzmi, ale wtedy dość mocno lubiłam przesiadywać przed Disney Channel. I naprawdę popatrzę dziwnie na osoby, które mi powiedzą, że nie wyczekiwały premiery Camp Rock na tej stacji w październiku tamtego roku. No bo jak to tak! Toć to drugi High School Musical był! Nadal z rozrzewnieniem wracam do swojej kopii DVD (kupionej oczywiście w dniu premiery).
W każdym razie, tak zaczął się jakiś rodzaj relacji z Jonas Brothers i naprawdę, nie chcielibyście wiedzieć jakie fanfiki wtedy pisałam! Były płyty, teledyski, a Zac Efron potulnie zszedł ze ściany ustępując miejsca rockowym braciom. Nie wiem, na czym polega ta tendencja, ale zawsze miałam słabość do tych "z tyłu", dlatego też wsparłam swoją sympatię Jonasami o Kevina.

I tak to trwało przez jakiś czas, po czym wylądowałam muzycznie po drugiej stronie globu ziemskiego. Nawet nie wiedziałam, co konkretnie się dzieje u chłopaków, póki nie zobaczyłam średniego z Jonasów wijącego się na kolanach u stóp seksownej blondyny. To było uczucie lekkiego zażenowania zupełnie podobne do tego, jak gdybyście po latach poszli do klubu go-go i zobaczyli jedną z Waszych koleżanek z gimbazy trzęsącą tyłkiem w skąpej bieliźnie na wybiegu. Bo przecież Ania czy Kasia taka nie była, zawsze dobrze się uczyła i bluzkę na ostatni guziczek zapinała! A tu figa, bo Ania/Kasia była grzeczna na potrzeby środowiska, w którym ją poznaliście, czyli szkoły. I rogi pokazała dużo później. Zupełnie jak Joe.

Nie przedłużając już, z zażenowania przeszłam w zaciekawienie, a to uprzejmie podsycił i rozbudził internet zapoznając mnie w ten sposób ze świrniętym bandem DNCE, który pod dowództwem "starego znajomego z gimnazjum" zadebiutował na scenie w zeszłym roku.

Szybko im poszło ze mną, bo chyba nie minął nawet miesiąc, a ja już biegnę do Was z recenzją ich debiutanckiego albumu, który po prostu...roztapia mózg! W dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu!
Zakręcony kwartecik tworzą: Joe Jonas na wokalu, Jack Lawless na perkusji, Cole Whittle na basie i Jinjoo Lee na gitarze. Fani kpopu pewnie zainteresują się ostatnim członkiem (a raczej członkinią), gdyż co i rusz wpycha ona w rozmowy słówka po koreańsku. Przyjemność z ich rozumienia - bezcenna!
Zresztą to nie jedyna smakowitość - muzyka tej grupy brzmi jak z Korei żywcem wyjęta (może dlatego mnie tak wzięło...). Internet uważa, że większość tych piosenek mogłyby wydać SHINee czy EXO, a ja to potwierdzam!
Zachęceni? Zaciekawieni? Rozpaleni do granic wytrzymałości?
To lecimy z recką!
Na wydawnictwie wypuszczonym w naszym kraju pod szyldem "zagraniczna płyta - polska cena" zmieściło się 14 kawałków, z których każdy jest godzien uwagi. Krążek otwiera megataneczny numer DNCE, który ma za zadanie wprowadzić nas w ten zwariowany świat. I udaje mu się to zaskakująco dobrze. Potem ostra jazda bez trzymanki (czyli serio Joe wijący się na podłodze!!), na parkiet wkracza Body Moves z gorącym i ociekającym seksem brzmieniem. Kolejny numer, Cake by the Ocean to jedna z tych piosenek, którą na pewnym etapie życia usłyszał każdy. Wszędzie. Kiedykolwiek. Choćby w reklamie Radia Eska szlajającej się w tv. Może i jednostrzałowiec, ale nabił "Diensiakom" trochę popularności. Idziemy dalej do....doktora, który na rosnącą obsesję poleca....siebie! Tak ze dwa razy dziennie! Doctor You to mocno zmysłowa piosenka, która po prostu ma to coś. I naprawdę fajny, chwytliwy refren. Następny utwór, Toothbrush to przyjemnie zagrana i zaśpiewana pioseneczka opowiadająca o początkach pewnego związku. Ładnie, ładnie! Next one, Blown wykonane w kolaboracji z Kentem Jonesem potrafi porządnie wejść w głowę i ostro w niej namieszać. I w dodatku ten bit kojarzący mi się ze stylem retro (a wiecie jak ja reaguję na retro! cios poniżej pasa!)! Good Day to piosenka przywodząca na myśl We Like To Party Big Bang i jakieś fajne ognisko w doborowym towarzystwie. Tym sposobem zwalniamy dochodząc do Almost, które, smutne i piękne, jest całkiem inne niż reszta płyty. Naked to znowu dziki lot w kosmos i po prostu mój ulubiony mózgotrzep! Całkowicie oszalałam na punkcie tej piosenki! Truthfully znów zwalnia rytm, ale tym razem jest to ballada opowiadająca o czymś pozytywnym. Teraz nie wolno się nam nakręcić negatywnie, bo Be Mean, to piosenka pikantna i pewnie wielu zaskoczy (tak! Ania/Kasia nie jest taka grzeczna i poważnie lubi się tak bawić!). Kolejny rytmiczny kawałek z tą ułomną harmonijką ustną, czyli Zoom naprawdę porządnie Was nakręci. I to tylko po to, żeby następny na krążku Pay My Rent porządnie wybujał i zmusił do zastanowienia się, czemu EXO serio nie śpiewa tej piosenki! Przecież to totalnie ich styl! (A swoja drogą, jej słowa są tak snobistyczne, że jest to najmniej lubiany przeze mnie numerek xD) Z albumem żegna nas ciekawie brzmiące Unsweet.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną albumu, jest ona bardzo ciekawa. Sesja na terenie tej pięknej posiadłości zasługuje na brawa, a mnie jak zwykle dokucza jedynie niewielka liczba zdjęć.
Spragnionych czegoś więcej informuję, że zanim ukazał się pełen album, światło dzienne ujrzała EPka Swaay (czy też minialbum, jak kto woli), na którą wpadły cztery utwory, w tym Jinx, którego tutaj nie znajdziemy, a bezapelacyjnie zasługuje on na uwagę!
Ponadto, zespół ten możemy usłyszeć w piosence Rock Bottom, gdzie towarzyszą Hailee Steinfeld, we współpracy z Nicki Minaj dla utworu Kissing Strangers, a także w niedawno wydanym filmie LEGO Batman, do którego powstała nuta Forever!

Wydawnictwo DNCE promują teledyski do Cake by the Ocean, Body Moves i Toothbrush!
Mam nadzieję, że moje wypociny zaintrygowały chociaż kilkoro z Was, bo band jest naprawdę fantastyczny i serio chciałabym, żeby byli bardziej popularni. A może ktoś z Was już ich zna? Co sądzicie?
Czekam na Wasze głosy i obiecuję się pojawiać tu częściej. A teraz....idziemy wszamać to ciasteczko by the ocean? xD
_
Album można zamówić TUTAJ, a EP Swaay TUTAJ.


*-*-*-*
 Zobacz inne muzyczne przeglądy:
* NU'EST
* MAMAMOO
* Adam Lambert
* EXO
 *-*-*-*