poniedziałek, 26 listopada 2018

Dlaczego "Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda" nie są queerbaitingiem?

Znacie to uczucie, kiedy po latach życia w zupełnej pustce jeśli chodzi o homoseksualne pary w mainstreamie, nagle coś zaczyna się przejaśniać? Kiedy już zaczynacie zacierać rączki i idziecie do kina pełni nadziei? Kiedy w waszym ukochanym uniwersum od dzieciństwa pojawia się nagle kilka nieszablonowych scen, na które nawet nie liczyliście? Kiedy wychodzicie z kina radośni jak skowronki i idziecie do internetu, żeby pocelebrować razem z fandomem, ale tam zamiast radości, czeka was przykry zawód?
Hurr durr, queerbaiting. 
Hurr durr, niczego między nimi nie było. 
Hurr, durr, rozczarowanie. 
Hurr, durr, Joaśka, przestań być mądra tylko na twitterze.

I tutaj pojawiam się ja zastanawiając się, dlaczego ludzie rzucają tak łatwo mięsem, w ogóle nie myśląc o tym co i w jakim celu widzą i czemu coś zostało przedstawione tak, a nie inaczej.

(Od razu chcę zaznaczyć, że spuszczam zasłonę milczenia na stosunek połowy internetu do Johnny'ego Deppa. Nie mam zamiaru kopać się z koniem, jego umiejętności aktorskie i piękna twarz bronią się same, a gdyby pani Heard mówiła choć połowę prawdy, nie pobiegłaby od razu w ramiona jakiegoś zdziadziałego milionera.)
Nie chcę powtarzać oczywistości. Historię spotkania Albusa i Gellerta oraz ich wspólnych chwil przeżytych latem 1899 roku możecie bez trudu znaleźć chociażby na wiki wpisując GRINDELDORE.
Chciałam po prostu zebrać drobinki, istotne fakty z kanonu zamknięte na stronach opublikowanych dotąd książek, które może większość z internautów przeoczyła. Chciałam też nakreślić sposób działania Albusa Dumbledore'a, dla wszystkich, którzy obrzydzeni romantyczną historią późniejszego dyrektora Hogwartu krzyczą, że taki coming out nie był potrzebny. Był. I naprawdę znacząco wpłynął na całą znaną nam historię.

Zacznijmy od początku, czyli tak naprawdę od tego co jest w tej serii najważniejsze. A jest to miłość. Bo przecież to ona uratowała głównego bohatera, Harry'ego Pottera, przed podzieleniem losu swoich rodziców. To ona dała nam dramatyczną historię Severusa Snape'a z pięknym ALWAYS powtarzanym przez większość Potterheads jak mantrę. Ona podsunęła do Harry'ego życzliwe państwo Weasley, którzy dbali o niego jak o własne dziecko. Wreszcie i ostatecznie, to ta sama miłość dała nam Dumbledore'a, który niejednokrotnie podtrzymywał w bohaterach i czytelniku wiarę w jej potęgę.
Z tego, co wiemy na temat rodziny Dumbledorów, nie była to szczególnie szczęśliwa gromada. Ojciec Albusa, Percival odsiadywał w Azkabanie wyrok za morderstwo na mugolach, którzy wcześniej przyłapali jego najmłodszą córkę, Ariannę na czarach i zgwałcili ją. Ta sytuacja zupełnie odmieniła dziewczynkę. Zamknęła się ona w sobie i już nigdy nie próbowała korzystać z umiejętności magicznych. Jak wiemy z pierwszej części Fantastycznych Zwierząt, chroniczny smutek oraz tłumienie w sobie magii przyciąga do czarodzieja wstrętnego pasożyta, obscurusa, który ma być kimś w rodzaju brata bliźniaka wspierającego samotną jednostkę. Niestety, działa to gorzej niż lepiej i w przypływie silnych emocji, obscurodziciel (czyli nosiciel pasożyta) doznaje ataku niepohamowanego szału, który niszczy wszystko i wszystkich. Widzieliśmy to już z Credencem i jestem prawie pewna, że taki sam los spotkał wcześniej Ariannę, a Kendra (matka Dumbledorów) zginęła przez obscurusa swojej córki właśnie.
Inteligentny, genialny i ambitny Albus Dumbledore został nagle zmuszony do opiekowania się swoją siostrą, w czym pomagał mu młodszy brak, Aberforth. Wiadomo jednak jak to jest z nastolatkami, którzy nagle muszą bardzo szybko dorosnąć, bo ich bezpieczny świat zawalił się w jednej chwili. Po tragicznej stracie matki Albus jak każdy człowiek musiał czuć się samotny i opuszczony. I wtedy pojawił się on, Gellert Grindelwald. Osoba tak samo inteligentna jak Albus, mająca podobne poglądy, tak samo genialna. W fikcyjnej książce (którą JKR powinna napisać!) Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a, której fragmenty możemy przeczytać w Insygniach Śmierci, Bathilda Bagshot (ciotka Grindelwalda) wspomina jak przedstawiła sobie chłopców i jak od razu zapałali do siebie sympatią wysyłając sobie sowy każdej nocy pomimo wspólnie spędzanych dni. Oliwy do ognia dolał David Yates, reżyser Fantastycznych Zwierząt, dopowiadając, że młodzieńcy zakochali się w swoich ideach, pomysłach, a potem w sobie nawzajem. Ten chłopak właśnie, Gellert Grindelwald, dał Albusowi Dumbledore'owi  nie tylko swoje towarzystwo i osłodę samotności, jaką przeżywał jego bystry umysł. Dał mu także swoją miłość, która choć nie rozwijała się specjalnie długo, na zawsze pozostała z jedną z najważniejszych postaci uniwersum Harry'ego Pottera.

Pragnę przypomnieć, że to Albus był tą osobą, która wysłała wyjca do ciotki Petunii, aby pamiętała o jego słowach, według których Harry do czasu ukończenia 17-ego roku życia (osiągnięcia pełnoletności w świecie czarodziejów), powinien przebywać w domu Dursleyów. Był ku temu prosty powód. Petunia jako siostra matki Harry'ego, była z nią związana więzami krwi. Czar, który poprzez poświęcenie życia Lily został z Harrym, działał nadal i osobliwie go chronił póki był dzieckiem i przebywał w towarzystwie krewnej mającej tę samą krew w żyłach. To bardzo piękne i niesamowite oraz pokazujące nam dobitnie jak wielką moc ma miłość.
Dumbledore wydaje się być doskonale poinformowany o mocy, jaką ma krew. Wszyscy już chyba wiemy dlaczego. To przez rytuał braterstwa krwi (w scenariuszu, który ukaże się po polsku w pierwszym kwartale 2019 roku, nazywanym WIERNOŚCIĄ KRWI [eng. blood troth]), którego dokonał wraz z Gellertem pamiętnego lata. Scena zawarta w filmie mająca nam pokazać przebieg rytuału była bardzo sensualna, delikatna, ale wymowna. Albus i Gellert nie tylko przysięgli, że nie będą ze sobą walczyć. Pod oryginalną nazwą, Wierność Krwi, kryje się więcej ciekawego kontekstu.
Nie wspominając już o lojalności, wierność sama w sobie zakłada zupełne oddanie i przywiązanie. Można rzec, iż na skutek tej przysięgi, Albus i Gellert jeszcze mocniej złączyli swoje losy ze sobą. Byli młodymi czarodziejami zakochanymi w swoich ideałach i w sobie nawzajem. Amulet powstały z ich złączonej ze sobą krwi można więc potraktować jako symbol czegoś dużo większego, a sposób, w jaki nosi go Gellert nie pozostawia złudzeń. Nie, to nie wygląda jak medal wojenny, trzymanie tak ważnego przedmiotu w okolicy serca również jest symboliczne. Przecież gdyby chcieli po prostu nigdy nie stawać przeciwko sobie, złożyliby zwyczajną Wieczystą Przysięgę.
Zostawię tutaj także zaskakującą rzecz, którą Rita Skeeter, autorka fikcyjnej książki Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a opisała w rozmowie z Prorokiem Codziennym, co możemy przeczytać w drugim rozdziale Insygniów Śmierci:
"Och, cieszę się, że wspomniałaś o Grindelwaldzie", mówi
Skeeter ze zwodniczym uśmiechem. "Obawiam się, że ci, którzy z takim rozrzewnieniem wspominają owo spektakularne zwycięstwo, muszą się przygotować na prawdziwą bombę... może nawet łajnobombę. To naprawdę bardzo paskudna sprawa. Mogę tylko powiedzieć tyle: nie bądźmy tacy pewni, że rzeczywiście doszło do tego spektakularnego pojedynku, o którym krążą legendy. Kiedy ludzie przeczytają moją książkę, mogą dojść do wniosku, iż Grindelwald po prostu wyczarował białą chusteczkę z końca swojej różdżki... i na tym polegał cały ten pojedynek!"
Wszyscy Potterheads wiedzą, jaka jest Rita Skeeter i jak często mija się z prawdą, ale fragment ten jest niezwykle interesujący, jeśli spojrzymy na niego w świetle nowych filmów oraz relacji łączącej czarodziejów. Myślę, że ewentualne poddanie się Gellerta byłoby możliwe tylko dzięki więzom łączącej ich krwi i choć czarnoksiężnik nie jest już w posiadaniu amuletu, wszyscy widzieliśmy jak niechętnie Albus podszedł do propozycji Newta Skamandera, aby ten artefakt zniszczyć.
Scena z trailera wstawiona powyżej jest także drobną, delikatną sugestią dla widzów i każdy, kto wyszedł z kina rozczarowany pod tym względem, chyba nie zwrócił uwagi na te wszystkie robiące robotę detale dobitnie pokazujące więź łączącą tych dwóch najpotężniejszych czarowników swoich czasów.

Problem queerbaitingu
Z queerbaitingiem jest tak, że czasami twórcy pragną przyciągnąć do siebie odbiorców LGBTQ+ i reklamują jakiś produkt jako np. zawierający relację homoseksualną, a później się z tego wycofują i wykreślają dane wątki. Tutaj jednak tak nie jest. Albus Dumbledore nie jest głównym bohaterem Fantastycznych Zwierząt, cała fabuła opiera się tak naprawdę o Newta i Tinę, którzy zresztą także nie mają jakoś niesamowicie przedstawionych relacji. Oprócz tęsknych wtrąceń Newta, mamy tylko jedną właściwie scenę związaną z flirtem jako takim. To proste. Rowling w swoich historiach skupia się na przedstawieniu świata i akcji i nigdy nie była zbyt wylewna uczuciowo jeśli chodzi o swoich bohaterów. W dodatku Zbrodnie Grindelwalda są dopiero drugim filmem z pięciu, a sam Dumbledore nie pojawił się na ekranach w pierwszym filmie. Całe przedstawienie życia uczuciowego przyszłego dyrektora Hogwartu nie jest ani mniej ani bardziej wyeksponowane niż flirty Newta z Tiną. Jest tak oczywiste, że trzeba naprawdę nie chcieć go widzieć, żeby nie zobaczyć. Nie wydaje mi się, aby twórcy bawili się z fanami czy osobami LGBTQ+ w kotka i myszkę. Nic przecież nie zostało stąd usunięte. Ponadto cała miłość, więź i uczucia łączące Dumbledore'a i Grindelwalda są niezwykle ważne fabularnie. To właśnie dlatego Dumbledore tyle wiedział o miłości, o jej sile. Właśnie dlatego znał swoje słabości i właśnie dlatego zawsze wydawał się Harry'emu tak bliski, tak naprawdę będąc niezwykle odległym człowiekiem.
Nie, tutaj nie ma queerbaitingu. Jest tylko piękna, niezwykle głęboka relacja nawiązana przez dwóch chłopców, których te uczucia nie opuściły do końca.

Na koniec chciałabym dorzucić kilka fragmentów książek i wywiadów z aktorami, które może pomogą Wam zrozumieć siłę tej miłości.
"Miałeś być chroniony mocą starożytnej magii, którą on [Voldemort] dobrze zna, którą pogardza i której, właśnie dlatego, nie docenia."
Zakon Feniksa

"W tym momencie blizna zapiekła go straszliwie i przez kilka sekund patrzył w dół, ale nie na Ollivandera, tylko na innego mężczyznę, równie jak Ollivander wychudzonego, ale śmiejącego się szyderczo.
- Więc zabij mnie, Voldemorcie, z ochotą powitam śmierć! Tyle że moja śmierć nie da ci tego, czego szukasz... jest tyle rzeczy, których nie pojmujesz..."
Insygnia Śmierci

Przypominam, że jako dziecko zrodzone przy pomocy eliksiru miłosnego, Voldemort nie pojmuje miłości.
"- A więc mnie zabij! - krzyknął starzec. - I tak nie zwyciężysz, nie możesz zwyciężyć! Ta różdżka nigdy nie będzie twoja, nigdy..."
Nie mam pojęcia, co podkusiło JKR do zaakceptowania w filmowej wersji Gellerta, który otwarcie mówi Voldemortowi, gdzie jest Czarna Różdżka.
"Harry nie zapytał, czy Dumbledore kiedykolwiek odkrył, kto trafił Arianę zaklęciem, które ją zabiło. Sam nie chciał tego wiedzieć, a jeszcze bardziej nie chciał zmuszać Dumbledore'a, by to powiedział. W każdym razie dowiedział się, co Dumbledore mógł zobaczyć w Zwierciadle Ain Epgarp i dlaczego tak dobrze rozumiał wrażenie, jakie zrobiło ono na Harrym."
Raczej nie tego spodziewał się Harry, myśląc o Albusie przeglądającym się w Zwierciadle.
Lustro, które odbija najskrytsze serca pragnienie jest chyba najbardziej kluczową sceną w całym filmie jeśli chodzi o wątek tej relacji. Pokazuje nie tylko to, że Dumbledore nadal jest rozdarty uczuciem do Grindelwalda. Pokazuje także ich wspólną więź oraz podobieństwo. Można iść w zaparte jak długo się chce, ale ci dwaj byli naprawdę do siebie podobni. Maksyma, którą wspólnie obmyślili, DLA WIĘKSZEGO DOBRA, towarzyszyła nie tylko Gellertowi w czasie podboju mugoli. Była także z Albusem przez całe jego życie, co JKR jasno ukazała w Insygniach Śmierci demaskując jego manipulowanie nie tylko Harrym, ale także Snapem. Dumbledore i Grindelwald byli jak swoje własne lustrzane odbicia i nie jest to fakt, który można podważyć. Albusem kierowało po prostu wyższe poczucie moralności i kto wie, co by się stało, gdyby nie śmierć Ariany.

Pragnę jeszcze dodać, że naprawdę nie powinniśmy oczekiwać czegoś więcej. Czegoś bardziej wyeksponowanego. Pomijając przedstawiony już fakt powolnego rozwoju związków jako takich w tej serii filmów, to akcja dzieje się w latach 20. XX wieku. Homoseksualizm był wtedy tematem tabu i myślę, że samo przyznanie przed ludźmi z ministerstwa, że on i Gellert byli sobie bliżsi niż bracia, było dla Albusa ciężkim zadaniem.

Bardzo podobają mi się słowa Ezry Millera grającego Credence'a, który całokształt związku Dumbledore'a i Grindelwalda podsumował: Ideały i pomysły mogą się zmienić, ale nie miłość. Na końcu ona jest jedynym co pozostanie. Nie możemy też zapominać o widzianej w lustrze scenie składania przysięgi, w której aktorzy wcielający się w nastoletnich Albusa i Gellerta odwalili kawał dobrej roboty. Na wielkie brawa zasługuje także Jude Law grający postać przyszłego dyrektora Hogwartu. Nie dość, że jego mimika była silnie przekonywująca, to również bez ogródek powiedział, że świat powinien być gotowy na dziecięcą gejowską ikonę, a współpracę z Johnnym Deppem podsumował wpatrywaniem się w niego z miłością. Sam Johnny nie pozostał mu dłużny, bo choć dopiero teraz miał sporą rolę w filmie, już w pierwszej części Grindelwald podszywający się pod amerykańskiego aurora Percivala Gravesa (w tej roli Colin Farrell), próbował odkryć, co łączy Newta Skamandera z jego ukochanym. Jest zazdrosny, Newta postrzega jako chłopca Dumbledore'a, dlatego chce go zniszczyć w jak najbardziej bolesny sposób opisał Grindelwalda Depp.
W dodatku, sugerując się słowami Yatesa, możemy mieć pewność, że w przyszłych filmach raz z resztą historii rozwinięty zostanie i ten miłosny wątek. I w sumie to się cieszę. Dzięki temu mamy szansę na nowo poznać znanych bohaterów (i to nie tylko w aspekcie ich orientacji), ale także na pewno dowiemy się, czy Rita Skeeter miała rację pisząc o pojedynku, którego nie było. Trzecia część Fantastycznych Zwierząt pojawi się w kinach w 2020 roku, zdjęcia do niej ruszą w 2019 roku.