niedziela, 30 maja 2021

Czy mamuty mogą wciąż żyć na Ziemi?

W ostatnim czasie wiele się mówi na temat prób wskrzeszenia mamuta włochatego, którego najbliższym żyjącym krewnym jest słoń indyjski. Sama kilka lat temu nagrałam o tym filmik,
który znalazł się na kanale Nelly TUTAJ. Zasypałam w nim oglądających dość przystępnie przedstawionymi informacjami dotyczącymi tego, jaki jest postęp prac nad całym przedsięwzięciem. W międzyczasie chęć pomocy zaofiarowali naukowcy z Japonii, co mogłoby posunąć całość do przodu w przyspieszonym tempie. Niestety, z powodu pandemicznych okoliczności, projekt zawieszono i nie wiadomo, kiedy znów ruszy. Być może właśnie dlatego podczas poszukiwań najnowszych wiadomości dotyczących tych majestatycznych ssaków, przekopując się przez newsy o kolejnych mamucich ciosach odkrytych na całym świecie, natrafiłam na pewną rosyjską stronę.

Rewelacji, jakie mogłam tam przeczytać, nigdy wcześniej nie zaznałam w polskim internecie,
a i anglojęzyczne media nigdy mnie nimi nie poczęstowały. Jednakże, aby oddać im sprawiedliwość,
po zapoznaniu się z treściami od naszych wschodnich sąsiadów, nie omieszkałam przeszukać sieci,
gdzie natrafiłam na podobne doniesienia po angielsku (choć z gigantyczną dozą sceptycyzmu,
nie brzmiały już tak rewolucyjnie jak po rosyjskiej stronie internetu).

Przechodząc do meritum, w Rosji spora grupa ludzi wierzy w to, że mamuty przetrwały do czasów współczesnych. Teoria ta opiera się na kilku relacjach naocznych świadków, którzy mieliby się natknąć
na grupki tych przepięknych stworzeń w lasach syberyjskiej tajgi. Zamysłowi temu sprzyja fakt ogromnych niezamieszkałych terenów, na których można nie trafić na żadnego człowieka przez wiele dni.

Nikita Zimov, dyrektor projektu Plejstoceńskiego Parku w Jakucji (który to park ma przywrócić naturalne warunki, w jakich żyła plejstoceńska megafauna, i w której mogłaby znów żyć, gdyby projekt wskrzeszenia odniósł sukces) twierdzi jednak, że takie teorie nie mają racji bytu i można je włożyć pomiędzy historie o Yetim a Potworze z Loch Ness.
Jako główny argument przedstawia fakt, że mamuty włochate wycofały się z tych terenów tysiące lat temu (około 10 tys. lat temu). Ostatnie stadko swojego żywota dokonało na Wyspie Wrangla, którą od stałego lądu oddzieliły topniejące lodowce. Badania ich szczątków wykazały, że pod koniec życia dumna rasa mamutów skarłowaciała (Mamut Karłowaty), a życie na małej przestrzeni sprawiło, iż ostatni przedstawiciele gatunku wykazywali cechy charakterystyczne dla zwierząt chowanych wsobnie.
Jedne z najmłodszych szczątków należące do samca, który zmarł ponad 3800 lat temu, informowały
o wielu genetycznych deformacjach. Naukowcom udało się ustalić, że mamut ten miał wodogłowie,
był upośledzony umysłowo, chorował na cukrzycę, a zmysł węchu zupełnie u niego nie funkcjonował.
Biorąc pod uwagę te informacje, rzeczywiście, małe stadko mamutów miałoby problem z dotrwaniem do dwudziestego wieku, gdyż stosunki kazirodcze, a co za nimi idzie - choroby, byłyby nieuniknione. Nadal jednak żyjące po dziś dzień mamuty są mniej wyssane z palca niż Człowiek Śniegu czy Nessie, których to istnienia w ogóle nigdy nie udowodniono.

Kolejnym problemem jest dostęp człowieka do wszystkich terenów dzisiejszej tajgi syberyjskiej.
Jak wspomina pan Zimov, w czasie ostatnich trzystu lat, ludzie przemierzyli ją wzdłuż i wszerz. Nieważne, że wiele terenów jest niezamieszkałych przez człowieka, a osady dzielą od siebie długie kilometry. Każdy skrawek lasów został przez człowieka zbadany. Nie ma więc mowy, żeby zwierzę tak duże i tak stadne jak mamut włochaty, nie zwróciło na siebie niczyjej uwagi.
Gdyby mamut chciał w ten sposób przeżyć niezauważony przez nikogo, musiałby przede wszystkim
na przestrzeni dziejów wykształcić nowe mechanizmy obronne, które pozwoliłby mu przetrwać. Musiałby również przemieszczać się w szybkim tempie, aby uniknąć ludzi oraz ich osad. Nie uważam,
że nie byłoby to możliwe, wszak świat pokazał nam już wiele niesamowitych odsłon samego siebie.
Po prostu jest to coś, czego na podstawie znanych nam faktów, nie jesteśmy w stanie stwierdzić.

Hipoteza żyjącego w ten sposób mamuta rodziłaby także wiele innych problemów. Przyjmijmy,
że podczas cofania się wgłąb tajgi, aż na Wyspę Wrangla, stadko mamutów włochatych oddzieliło się od reszty i pozostało na kontynentalnej części Syberii. Jak schowałyby się przed światem człowieka
na te wszystkie tysiąclecia? Jak ułożyłyby sobie życie w zmieniającym się otoczeniu? Jak by się do niego dostosowały? Co by wykształciły, a co straciły? Czy ich włosie i tkanka tłuszczowa zmniejszałyby się ze względu na ocieplający się klimat? Jak wpłynęłaby na nie katastrofa tunguska?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

W tym miejscu jako zupełną ciekawostkę można przytoczyć fakt, że gdyby w jakiś sposób doszło
do takiego odkrycia, nie byłoby ono pierwszym
. Ryba Latimeria, nazywana często żywą skamieliną, występowała na świecie w czasach dinozaurów, miliony lat temu. Przez długi czas była uważana za wymarłą ponad 60 lub 70 milionów lat temu. Przełom nadszedł 22 grudnia 1938 roku, kiedy to złowiono pierwszą Latimerię. W środowisku naukowym zawrzało. Jeden z profesorów wyraził wtedy swoją opinię mówiąc, iż "byłby mniej zdziwiony, gdyby spotkał na ulicy żywego dinozaura".
Potem rybę łowiono sporadycznie na przestrzeni lat.
Całkowicie niedawno natomiast, bo w listopadzie 2020 roku doszło do szokującego świat odkrycia
w rumuńskich Karpatach. Na zdjęciu uwieczniono kilkunastu przedstawicieli gatunku głowaczogłowa ardżeszańskiego. Ryby, którą także uznano za wymarłą. Gatunek ten liczy aż 65 milionów lat i co jakiś czas zostaje uznany za wymarły, a potem naukowcy znów na niego natrafiają. 

Czy tak samo mogłoby być z mamutami?
Możliwe, ale trzeba brać pod uwagę, jak wielki obszar wód jest przez człowieka niezbadany i jak wiele stworzeń może się tam schować. Inaczej jest z lądami, które nie mają już przed nami zbyt wielu tajemnic, a jedyne nieznane dotąd gatunki, na jakie trafia człowiek, to raczej drobne zwierzęta.

Mamucie legendy 🦣
Czas przejść do sekcji, która po latach "niebycia" w blogosferze zmusiła mnie do napisania posta. Jakimiż to historiami Rosjanie podsycają swoją wiarę w żywe mamuty włochate na Syberii dzisiejszych czasów?
🦣 Na przełomie XIX i XX wieku, na poznanie syberyjskiej tajgi ruszyła rosyjska ekspedycja badawcza. Wtedy to natrafili na plemię Ewenów, które żyło głównie ze zbieractwa oraz myślistwa. Rosjanom wydało się dziwne, że Ewenowie posiadają wiele skór mamutów, które wyglądają, jakby "upolowali to zwierzę wczoraj". Kiedy udało im się porozumieć z przedstawicielami plemienia,
ci opisali im wiernie oraz ze szczegółami wygląd i zachowanie mamuta, a także jego dietę. Doszli nawet do opisu sposobu, w jaki sami te mamuty zabijali. Kiedy inna rosyjska ekspedycja natrafiła na podobne plemię później, w 1922 roku, zobaczyła i usłyszała bardzo podobne rzeczy.
🦣 Istnieje pogłoska mówiąca, że w latach 40. XX wieku, a więc w czasie Drugiej Wojny Światowej, wojskowi piloci przelatując nad syberyjską tajgą w Jakucji, zauważyli nieduże stado zwierząt,
które z początku wzięli za słonie. Dopiero potem, zdając sobie sprawę z tego, że na Syberii nie ma słoni, a zwierzęta przez nich widziane zdawały się mieć brązowe włosie uznali, że zobaczyli mamuty włochate.
🦣 Gif wklejony poniżej pochodzi podobno z filmu, który zarejestrowano w Jakucku w 1943 roku.


🦣 Mamucia historia miała się też zdarzyć trochę później, bo aż w 1978 roku. Grupa podróżników rozbiła obóz nad rzeką Indigirka w Jakucji. Wczesnym rankiem obudziły ich dziwne hałasy. Kiedy otworzyli oczy, nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Grupka mamutów włochatych licząca około tuzina osobników, miała stać nad wodą i spokojnie gasić pragnienie.

Nowszych świadectw niestety brak, jednakże natrafiłam na informację, że niektóre kanały telewizyjne w Rosji, wciąż są zaaferowane tym tematem i co jakiś czas wznawiają dziennikarskie śledztwa mające na celu poznanie większej ilości historii i być może odkrycie największej tajemnicy w dziejach syberyjskiej tajgi.

Co ja o tym sądzę?
Pomimo mojej całej miłości do mamutów i faktu, iż po przeczytaniu tych teorii mam ogromną ochotę wystąpić o rosyjską wizę teraz i zaraz, nie uważam, żeby to było możliwe. Mamuty włochate na pewno dałyby radę przystosować się do nowego środowiska, ale musiałyby liczyć przecież na tyle osobników, żeby przez te wszystkie lata istnieć. Gdyby było inaczej, zabiłyby je deformacje genetyczne,
które zdziesiątkowały resztkę populacji z Wyspy Wrangla. Nie twierdzę, że mamuty nie mogłyby gdzieś sobie nadal żyć, ale na pewno nie byłaby to syberyjska tajga. 

Kiedy jednak myślę o tym, że jeszcze niecałe 30 lat temu uważano, iż te przepiękne ssaki wymarły dziesięć tysięcy lat temu, kiedy to zniknęły z powierzchni kontynentalnej części Eurazji, a potem odkryto szczątki sprzed niecałych czterech tysięcy lat... Cóż, wolę uważać że mamuty nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. W końcu nadzieja to czasami jedyne, co mamy.
A czy to nie ona sprawiła, że Hans Voralberg spełnił największe marzenie swojego życia
i odjechał z Mamutami w dal?

Na zakończenie chciałabym nadmienić, że dosłownie kilka dni temu, 28. maja 2021 roku, odszedł od nas Pan Benoît Sokal, któremu zawdzięczam swoje życie z mamutami. Mam nadzieję, że tam, gdzie się Pan udał trawa będzie zawsze idealnie fioletowa, a Mamuty idealnie włochate.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Dlaczego "Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda" nie są queerbaitingiem?

Znacie to uczucie, kiedy po latach życia w zupełnej pustce jeśli chodzi o homoseksualne pary w mainstreamie, nagle coś zaczyna się przejaśniać? Kiedy już zaczynacie zacierać rączki i idziecie do kina pełni nadziei? Kiedy w waszym ukochanym uniwersum od dzieciństwa pojawia się nagle kilka nieszablonowych scen, na które nawet nie liczyliście? Kiedy wychodzicie z kina radośni jak skowronki i idziecie do internetu, żeby pocelebrować razem z fandomem, ale tam zamiast radości, czeka was przykry zawód?
Hurr durr, queerbaiting. 
Hurr durr, niczego między nimi nie było. 
Hurr, durr, rozczarowanie. 
Hurr, durr, Joaśka, przestań być mądra tylko na twitterze.

I tutaj pojawiam się ja zastanawiając się, dlaczego ludzie rzucają tak łatwo mięsem, w ogóle nie myśląc o tym co i w jakim celu widzą i czemu coś zostało przedstawione tak, a nie inaczej.

(Od razu chcę zaznaczyć, że spuszczam zasłonę milczenia na stosunek połowy internetu do Johnny'ego Deppa. Nie mam zamiaru kopać się z koniem, jego umiejętności aktorskie i piękna twarz bronią się same, a gdyby pani Heard mówiła choć połowę prawdy, nie pobiegłaby od razu w ramiona jakiegoś zdziadziałego milionera.)
Nie chcę powtarzać oczywistości. Historię spotkania Albusa i Gellerta oraz ich wspólnych chwil przeżytych latem 1899 roku możecie bez trudu znaleźć chociażby na wiki wpisując GRINDELDORE.
Chciałam po prostu zebrać drobinki, istotne fakty z kanonu zamknięte na stronach opublikowanych dotąd książek, które może większość z internautów przeoczyła. Chciałam też nakreślić sposób działania Albusa Dumbledore'a, dla wszystkich, którzy obrzydzeni romantyczną historią późniejszego dyrektora Hogwartu krzyczą, że taki coming out nie był potrzebny. Był. I naprawdę znacząco wpłynął na całą znaną nam historię.

Zacznijmy od początku, czyli tak naprawdę od tego co jest w tej serii najważniejsze. A jest to miłość. Bo przecież to ona uratowała głównego bohatera, Harry'ego Pottera, przed podzieleniem losu swoich rodziców. To ona dała nam dramatyczną historię Severusa Snape'a z pięknym ALWAYS powtarzanym przez większość Potterheads jak mantrę. Ona podsunęła do Harry'ego życzliwe państwo Weasley, którzy dbali o niego jak o własne dziecko. Wreszcie i ostatecznie, to ta sama miłość dała nam Dumbledore'a, który niejednokrotnie podtrzymywał w bohaterach i czytelniku wiarę w jej potęgę.
Z tego, co wiemy na temat rodziny Dumbledorów, nie była to szczególnie szczęśliwa gromada. Ojciec Albusa, Percival odsiadywał w Azkabanie wyrok za morderstwo na mugolach, którzy wcześniej przyłapali jego najmłodszą córkę, Ariannę na czarach i zgwałcili ją. Ta sytuacja zupełnie odmieniła dziewczynkę. Zamknęła się ona w sobie i już nigdy nie próbowała korzystać z umiejętności magicznych. Jak wiemy z pierwszej części Fantastycznych Zwierząt, chroniczny smutek oraz tłumienie w sobie magii przyciąga do czarodzieja wstrętnego pasożyta, obscurusa, który ma być kimś w rodzaju brata bliźniaka wspierającego samotną jednostkę. Niestety, działa to gorzej niż lepiej i w przypływie silnych emocji, obscurodziciel (czyli nosiciel pasożyta) doznaje ataku niepohamowanego szału, który niszczy wszystko i wszystkich. Widzieliśmy to już z Credencem i jestem prawie pewna, że taki sam los spotkał wcześniej Ariannę, a Kendra (matka Dumbledorów) zginęła przez obscurusa swojej córki właśnie.
Inteligentny, genialny i ambitny Albus Dumbledore został nagle zmuszony do opiekowania się swoją siostrą, w czym pomagał mu młodszy brak, Aberforth. Wiadomo jednak jak to jest z nastolatkami, którzy nagle muszą bardzo szybko dorosnąć, bo ich bezpieczny świat zawalił się w jednej chwili. Po tragicznej stracie matki Albus jak każdy człowiek musiał czuć się samotny i opuszczony. I wtedy pojawił się on, Gellert Grindelwald. Osoba tak samo inteligentna jak Albus, mająca podobne poglądy, tak samo genialna. W fikcyjnej książce (którą JKR powinna napisać!) Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a, której fragmenty możemy przeczytać w Insygniach Śmierci, Bathilda Bagshot (ciotka Grindelwalda) wspomina jak przedstawiła sobie chłopców i jak od razu zapałali do siebie sympatią wysyłając sobie sowy każdej nocy pomimo wspólnie spędzanych dni. Oliwy do ognia dolał David Yates, reżyser Fantastycznych Zwierząt, dopowiadając, że młodzieńcy zakochali się w swoich ideach, pomysłach, a potem w sobie nawzajem. Ten chłopak właśnie, Gellert Grindelwald, dał Albusowi Dumbledore'owi  nie tylko swoje towarzystwo i osłodę samotności, jaką przeżywał jego bystry umysł. Dał mu także swoją miłość, która choć nie rozwijała się specjalnie długo, na zawsze pozostała z jedną z najważniejszych postaci uniwersum Harry'ego Pottera.

Pragnę przypomnieć, że to Albus był tą osobą, która wysłała wyjca do ciotki Petunii, aby pamiętała o jego słowach, według których Harry do czasu ukończenia 17-ego roku życia (osiągnięcia pełnoletności w świecie czarodziejów), powinien przebywać w domu Dursleyów. Był ku temu prosty powód. Petunia jako siostra matki Harry'ego, była z nią związana więzami krwi. Czar, który poprzez poświęcenie życia Lily został z Harrym, działał nadal i osobliwie go chronił póki był dzieckiem i przebywał w towarzystwie krewnej mającej tę samą krew w żyłach. To bardzo piękne i niesamowite oraz pokazujące nam dobitnie jak wielką moc ma miłość.
Dumbledore wydaje się być doskonale poinformowany o mocy, jaką ma krew. Wszyscy już chyba wiemy dlaczego. To przez rytuał braterstwa krwi (w scenariuszu, który ukaże się po polsku w pierwszym kwartale 2019 roku, nazywanym WIERNOŚCIĄ KRWI [eng. blood troth]), którego dokonał wraz z Gellertem pamiętnego lata. Scena zawarta w filmie mająca nam pokazać przebieg rytuału była bardzo sensualna, delikatna, ale wymowna. Albus i Gellert nie tylko przysięgli, że nie będą ze sobą walczyć. Pod oryginalną nazwą, Wierność Krwi, kryje się więcej ciekawego kontekstu.
Nie wspominając już o lojalności, wierność sama w sobie zakłada zupełne oddanie i przywiązanie. Można rzec, iż na skutek tej przysięgi, Albus i Gellert jeszcze mocniej złączyli swoje losy ze sobą. Byli młodymi czarodziejami zakochanymi w swoich ideałach i w sobie nawzajem. Amulet powstały z ich złączonej ze sobą krwi można więc potraktować jako symbol czegoś dużo większego, a sposób, w jaki nosi go Gellert nie pozostawia złudzeń. Nie, to nie wygląda jak medal wojenny, trzymanie tak ważnego przedmiotu w okolicy serca również jest symboliczne. Przecież gdyby chcieli po prostu nigdy nie stawać przeciwko sobie, złożyliby zwyczajną Wieczystą Przysięgę.
Zostawię tutaj także zaskakującą rzecz, którą Rita Skeeter, autorka fikcyjnej książki Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a opisała w rozmowie z Prorokiem Codziennym, co możemy przeczytać w drugim rozdziale Insygniów Śmierci:
"Och, cieszę się, że wspomniałaś o Grindelwaldzie", mówi
Skeeter ze zwodniczym uśmiechem. "Obawiam się, że ci, którzy z takim rozrzewnieniem wspominają owo spektakularne zwycięstwo, muszą się przygotować na prawdziwą bombę... może nawet łajnobombę. To naprawdę bardzo paskudna sprawa. Mogę tylko powiedzieć tyle: nie bądźmy tacy pewni, że rzeczywiście doszło do tego spektakularnego pojedynku, o którym krążą legendy. Kiedy ludzie przeczytają moją książkę, mogą dojść do wniosku, iż Grindelwald po prostu wyczarował białą chusteczkę z końca swojej różdżki... i na tym polegał cały ten pojedynek!"
Wszyscy Potterheads wiedzą, jaka jest Rita Skeeter i jak często mija się z prawdą, ale fragment ten jest niezwykle interesujący, jeśli spojrzymy na niego w świetle nowych filmów oraz relacji łączącej czarodziejów. Myślę, że ewentualne poddanie się Gellerta byłoby możliwe tylko dzięki więzom łączącej ich krwi i choć czarnoksiężnik nie jest już w posiadaniu amuletu, wszyscy widzieliśmy jak niechętnie Albus podszedł do propozycji Newta Skamandera, aby ten artefakt zniszczyć.
Scena z trailera wstawiona powyżej jest także drobną, delikatną sugestią dla widzów i każdy, kto wyszedł z kina rozczarowany pod tym względem, chyba nie zwrócił uwagi na te wszystkie robiące robotę detale dobitnie pokazujące więź łączącą tych dwóch najpotężniejszych czarowników swoich czasów.

Problem queerbaitingu
Z queerbaitingiem jest tak, że czasami twórcy pragną przyciągnąć do siebie odbiorców LGBTQ+ i reklamują jakiś produkt jako np. zawierający relację homoseksualną, a później się z tego wycofują i wykreślają dane wątki. Tutaj jednak tak nie jest. Albus Dumbledore nie jest głównym bohaterem Fantastycznych Zwierząt, cała fabuła opiera się tak naprawdę o Newta i Tinę, którzy zresztą także nie mają jakoś niesamowicie przedstawionych relacji. Oprócz tęsknych wtrąceń Newta, mamy tylko jedną właściwie scenę związaną z flirtem jako takim. To proste. Rowling w swoich historiach skupia się na przedstawieniu świata i akcji i nigdy nie była zbyt wylewna uczuciowo jeśli chodzi o swoich bohaterów. W dodatku Zbrodnie Grindelwalda są dopiero drugim filmem z pięciu, a sam Dumbledore nie pojawił się na ekranach w pierwszym filmie. Całe przedstawienie życia uczuciowego przyszłego dyrektora Hogwartu nie jest ani mniej ani bardziej wyeksponowane niż flirty Newta z Tiną. Jest tak oczywiste, że trzeba naprawdę nie chcieć go widzieć, żeby nie zobaczyć. Nie wydaje mi się, aby twórcy bawili się z fanami czy osobami LGBTQ+ w kotka i myszkę. Nic przecież nie zostało stąd usunięte. Ponadto cała miłość, więź i uczucia łączące Dumbledore'a i Grindelwalda są niezwykle ważne fabularnie. To właśnie dlatego Dumbledore tyle wiedział o miłości, o jej sile. Właśnie dlatego znał swoje słabości i właśnie dlatego zawsze wydawał się Harry'emu tak bliski, tak naprawdę będąc niezwykle odległym człowiekiem.
Nie, tutaj nie ma queerbaitingu. Jest tylko piękna, niezwykle głęboka relacja nawiązana przez dwóch chłopców, których te uczucia nie opuściły do końca.

Na koniec chciałabym dorzucić kilka fragmentów książek i wywiadów z aktorami, które może pomogą Wam zrozumieć siłę tej miłości.
"Miałeś być chroniony mocą starożytnej magii, którą on [Voldemort] dobrze zna, którą pogardza i której, właśnie dlatego, nie docenia."
Zakon Feniksa

"W tym momencie blizna zapiekła go straszliwie i przez kilka sekund patrzył w dół, ale nie na Ollivandera, tylko na innego mężczyznę, równie jak Ollivander wychudzonego, ale śmiejącego się szyderczo.
- Więc zabij mnie, Voldemorcie, z ochotą powitam śmierć! Tyle że moja śmierć nie da ci tego, czego szukasz... jest tyle rzeczy, których nie pojmujesz..."
Insygnia Śmierci

Przypominam, że jako dziecko zrodzone przy pomocy eliksiru miłosnego, Voldemort nie pojmuje miłości.
"- A więc mnie zabij! - krzyknął starzec. - I tak nie zwyciężysz, nie możesz zwyciężyć! Ta różdżka nigdy nie będzie twoja, nigdy..."
Nie mam pojęcia, co podkusiło JKR do zaakceptowania w filmowej wersji Gellerta, który otwarcie mówi Voldemortowi, gdzie jest Czarna Różdżka.
"Harry nie zapytał, czy Dumbledore kiedykolwiek odkrył, kto trafił Arianę zaklęciem, które ją zabiło. Sam nie chciał tego wiedzieć, a jeszcze bardziej nie chciał zmuszać Dumbledore'a, by to powiedział. W każdym razie dowiedział się, co Dumbledore mógł zobaczyć w Zwierciadle Ain Epgarp i dlaczego tak dobrze rozumiał wrażenie, jakie zrobiło ono na Harrym."
Raczej nie tego spodziewał się Harry, myśląc o Albusie przeglądającym się w Zwierciadle.
Lustro, które odbija najskrytsze serca pragnienie jest chyba najbardziej kluczową sceną w całym filmie jeśli chodzi o wątek tej relacji. Pokazuje nie tylko to, że Dumbledore nadal jest rozdarty uczuciem do Grindelwalda. Pokazuje także ich wspólną więź oraz podobieństwo. Można iść w zaparte jak długo się chce, ale ci dwaj byli naprawdę do siebie podobni. Maksyma, którą wspólnie obmyślili, DLA WIĘKSZEGO DOBRA, towarzyszyła nie tylko Gellertowi w czasie podboju mugoli. Była także z Albusem przez całe jego życie, co JKR jasno ukazała w Insygniach Śmierci demaskując jego manipulowanie nie tylko Harrym, ale także Snapem. Dumbledore i Grindelwald byli jak swoje własne lustrzane odbicia i nie jest to fakt, który można podważyć. Albusem kierowało po prostu wyższe poczucie moralności i kto wie, co by się stało, gdyby nie śmierć Ariany.

Pragnę jeszcze dodać, że naprawdę nie powinniśmy oczekiwać czegoś więcej. Czegoś bardziej wyeksponowanego. Pomijając przedstawiony już fakt powolnego rozwoju związków jako takich w tej serii filmów, to akcja dzieje się w latach 20. XX wieku. Homoseksualizm był wtedy tematem tabu i myślę, że samo przyznanie przed ludźmi z ministerstwa, że on i Gellert byli sobie bliżsi niż bracia, było dla Albusa ciężkim zadaniem.

Bardzo podobają mi się słowa Ezry Millera grającego Credence'a, który całokształt związku Dumbledore'a i Grindelwalda podsumował: Ideały i pomysły mogą się zmienić, ale nie miłość. Na końcu ona jest jedynym co pozostanie. Nie możemy też zapominać o widzianej w lustrze scenie składania przysięgi, w której aktorzy wcielający się w nastoletnich Albusa i Gellerta odwalili kawał dobrej roboty. Na wielkie brawa zasługuje także Jude Law grający postać przyszłego dyrektora Hogwartu. Nie dość, że jego mimika była silnie przekonywująca, to również bez ogródek powiedział, że świat powinien być gotowy na dziecięcą gejowską ikonę, a współpracę z Johnnym Deppem podsumował wpatrywaniem się w niego z miłością. Sam Johnny nie pozostał mu dłużny, bo choć dopiero teraz miał sporą rolę w filmie, już w pierwszej części Grindelwald podszywający się pod amerykańskiego aurora Percivala Gravesa (w tej roli Colin Farrell), próbował odkryć, co łączy Newta Skamandera z jego ukochanym. Jest zazdrosny, Newta postrzega jako chłopca Dumbledore'a, dlatego chce go zniszczyć w jak najbardziej bolesny sposób opisał Grindelwalda Depp.
W dodatku, sugerując się słowami Yatesa, możemy mieć pewność, że w przyszłych filmach raz z resztą historii rozwinięty zostanie i ten miłosny wątek. I w sumie to się cieszę. Dzięki temu mamy szansę na nowo poznać znanych bohaterów (i to nie tylko w aspekcie ich orientacji), ale także na pewno dowiemy się, czy Rita Skeeter miała rację pisząc o pojedynku, którego nie było. Trzecia część Fantastycznych Zwierząt pojawi się w kinach w 2020 roku, zdjęcia do niej ruszą w 2019 roku.

wtorek, 19 grudnia 2017

Śmierć Kim Jonghyuna - co możemy zrobić?

Nigdy nie chciałam nawet pisać takiego postu, ale niestety... 
Wczorajszy dzień wstrząsnął nie tylko fandomem Shawoli, ale także całym K-Popowym światkiem. Wczoraj życie odebrał sobie Kim Jonghyun, wokalista zespołu SHINee. Jeśli jesteście ze mną i z tym blogiem od praktycznie zera, to zapewne wiecie, że SHINee było jednym z pierwszych zespołów kpopowych, jakie się w treści Glam Paradise pojawiły. 

Podziwiałam Jjonga. Jego wspaniały głos, jego dobre serce, które często fanom okazywał. Dla wielu osób był inspiracją, dla wielu idolem, bez którego nie wyobrażali sobie życia. A teraz zostali sami.Bez osoby, która w ich umysłach została wsparciem i nieraz tylko ona trzymała ich w pionie.

Chciałabym zaapelować do tych osób: proszę, nie róbcie sobie krzywdy. Jeśli taka myśl pojawi się w waszych głowach, porozmawiajcie z kimś bliskim, nawet przez internet. Jeśli czujecie, że nie macie się komu zwierzyć, możecie napisać do mnie - KLIK. Nawet, jeśli chcecie, żeby ktoś po prostu posłuchał waszego płaczu i wsparł duchowo. Poza tym, dajcie sobie czas. Na płacz, na wspominanie, na ból. Jonghyn był dla Was bardzo ważną osobą. To całkowicie normalne, że po jego odejściu czujecie pustkę. Pozwólcie sobie przeżyć żałobę, wyrzucić z siebie negatywne emocje dotyczące tej smutnej sytuacji.

Apeluję do przyjaciół Shawoli: nie zostawiajcie ich teraz samych. Niech wiedzą, że mają Wasze wsparcie. Niech to będzie chociażby SMS ze słowami Trzymaj się ♥ i gotowość do wysłuchania. Nie naciskajcie, niektórzy potrzebują poukładać sobie myśli w samotności. Po prostu upewnijcie się, że są bezpieczni i wyraźcie chęć wysłuchania.

Kim Jonghyun zakończył swoje życie w tak młodym wieku z powodu problemów. Źródła podają, że cierpiał na depresję bądź chorobę afektywną jednobiegunową, za której nazwą nie kryje się nic innego jak przewlekłe stany depresyjne. Jjong mimo wszystkich ludzi wokół siebie czuł się naprawdę samotny i nie dawał już rady. Tak działa depresja, choroba XXI wieku, tak często wzgardzana, wyśmiewana, nietraktowana poważnie. Osoby chore czują ogromny wstyd z powodu swojego stanu, naprawdę, wstydzą się dać znać otoczeniu, że coś jest aż tak bardzo nie tak. Z winy społeczeństwa mówiącego, że wszystko będzie dobrze i przejdzie ci, te osoby coraz bardziej zamykają się w sobie. Czują się obce, skażone, głupie, a samoocena drastycznie spada. Bo przecież przejmują się czymś, co nie ma znaczenia, prawda?
Nie.
Niestety wczoraj czytając komentarze pojawiające się na mojej facebookowej tablicy zdałam sobie sprawę z tego,  jak niewiele osób naprawdę rozumie problem, jakim jest depresja. Jak wielu z tych ludzi mierzy wszystkich swoją miarą, uznaje osoby chore za słabe i żałosne.
Gdzie w dzisiejszych czasach jest empatia? Wymieniliśmy ją na pieniądze i kariery zawodowe. Na szybkie samochody i zakupy u projektantów. Jest to przykre, ale niestety prawdziwe.

Chciałabym, żeby coś się zmieniło. Żeby ludzie zdali sobie w pełni sprawę z tego, jak straszną chorobą jest depresja. Chciałabym, żeby poruszano ten temat w szkołach, chociażby na znienawidzonym WDŻ, które wiele by wtedy zyskało. Chciałabym, żeby ludzie otworzyli oczy na innych wokół siebie i zwracali uwagę na ciche sygnały, które ktoś może wysyłać.
Rozmawiajcie ze swoimi przyjaciółmi. Jeśli widzicie smutną osobę w miejscu publicznym, nie bójcie się podejść i zapytać, co się stało. Ludzie docenią przejawy dobra, którego w dzisiejszych czasach jest tak strasznie, tragicznie mało. Rozmawiajcie ze swoją rodziną.
Jeśli wszystko zawiedzie, poszukajcie profesjonalnej pomocy. Możecie zacząć od czegoś prostego (i nie jest to pedagog szkolny, który niestety nie jest najlepszym pomysłem; zresztą szkolny psycholog również). Każda miejscowość, każde miasto posiada taką instytucję jak Ośrodek Interwencji Kryzysowej. Wystarczy, że wpiszecie w wyszukiwarkę tę nazwę oraz wasze miejsce zamieszkania/najbliższe miasto obok. Znajdźcie telefon, zadzwońcie. Jeśli dacie radę, nawet tam podejdźcie. Dyżur zawsze ma jakiś psycholog. I wierzcie mi, nie pracują tam ludzie z ulicy, tylko osoby ciepłe, z powołania, gotowe pomóc w każdej sytuacji. Jeśli jest już bardzo źle, idźcie na najbliższy oddział psychiatryczny. Porozmawiajcie z lekarzem dyżurującym. Nikt nie ma prawa was odesłać, a udzielenie pomocy jest wręcz obowiązkiem. W szpitalach również nie znajdziecie niedouczonych, chamskich psychologów. Większość takich osób tak naprawdę ma prywatne gabinety i tu wskazówka ode mnie. Jeśli będziecie chcieli umówić się na wizytę, sprawdźcie tę osobę dobrze. Przede wszystkim zwróćcie uwagę na to, czy zajmuje się osobami z depresją oraz czy posiada dyplom psychoterapeuty. Jako osoba mająca za sobą studia z psychologii, naprawdę proszę, zwróćcie na to uwagę. Ktoś niedouczony może po prostu zrobić wam krzywdę.

To wszystko, co chciałam z siebie wyrzucić. Bardzo bym chciała, żeby moje słowa pomogły chociaż jednej osobie. Kimkolwiek jesteś, Czytelniku, trzymaj się ♥ Jeśli potrzebujesz rozmowy, podałąm link do siebie wyżej.

 



Spoczywaj w pokoju, Jonghyun. Daj swoim fanom siłę na przetrwanie tego okresu stamtąd, gdzie teraz jesteś. Mam nadzieję, że jest to miejsce o wiele lepsze od tej znieczulonej Ziemi...
Przeczytałam wczoraj takie zdanie: "Może straciłeś idola, ale zyskałeś anioła". Trzymajmy się tej myśli i miejmy nadzieję, że Jjong będzie takim Aniołem Stróżem Shawoli i nie dopuści do tego, by coś im się stało. [*]

poniedziałek, 13 listopada 2017

QUEEN + ADAM LAMBERT #NOTW40 Tour - 6.11.2017, Łódź! ♥

Coby w ogóle jakoś zacząć tą relację, przeczytałam wspomnienia z zeszłorocznego koncertu w Oświęcimiu i ojej... jeśli wtedy moje emocje były tak silne i tak pozytywne, to w tym roku zostałam przez nie po prostu rozerwana. Nie umiem nawet myśleć o tym ile szczęścia miałam. Cytuję Krewetkę" "nigdy nie widziałam cię w takim stanie". Naprawdę. W zeszły poniedziałek stało się tyle, że przerosło to nawet moje oczekiwania.
Szaleństwo zaczęło się już 26. kwietnia, kiedy to do regularnej sprzedaży trafiły bilety na ten koncert, a ja już kilka minut po dziesiątej byłam uboższa o, bagatela, "pińćset złociszy". Wtedy to naprawdę była szalona cena, ale czułam, że nie będę żałować ani grosza i oczywiście potwierdziło się to w milionach procent.

W tym roku w podróż w nieznane wybrałam się już z Krakowa z dwoma innymi Glambertkami. Razem zabukowałyśmy pociąg, nocleg i razem się trzymałyśmy.
W Łodzi byłyśmy już w niedzielę wieczorem. Obce miejsce i google maps niestety zawiodło. Zgubiłyśmy się i dotarłyśmy do naszego hostelu o dość późnej porze. Jakiś czas potem dołączyła do nas Kasia (Krewetka z Glam Cave!) i już razem ruszyłyśmy na "podbój" Łodzi. Celem było wszamanie czegoś i rozprostowanie nóg. Niestety nie przypuszczałyśmy, że to miasto to straszne ghost town i po 21ej wszystko jest już właściwie pozamykane.
Piotrkowska o bardzo młodej godzinie. Nawet Nowy Sącz nie jest tak odludny...
Te dziwne rzeźby z deka przerażają. Zwłaszcza, jeśli chcesz udzielić pomocy, a tu...dwie pary nóg.
Na szczęście dzięki pomocy internetu, znalazłyśmy cokolwiek otwartego o tej "późnej porze". Poratował nas w niedoli niejaki Gruby Benek i jego oferta prześmiesznych z nazw pizz. Swoją drogą, mają je bardzo dobre i na przyszłość możemy z czystym sumieniem polecić.
Po powrocie do hostelu dość szybko poszłyśmy spać mając w pamięci, że jutro musimy wstać bardzo wcześnie.

Następnego ranka Łódź nie zachwycała pogodą, ale nie było też najgorzej. Potem nawet na chwilę wyszło słońce. Co do samego miasta, niezbyt mi się spodobało. Budynki w większości bez charakteru, stare, pofabryczne gmachy i powpychane na siłę między nie oszklone wieżowce nie zrobiły dobrego wrażenia.
Pod Atlas Arenę dotarłyśmy przed siódmą. Szybki research pozwolił nam ocenić, że na nasze wcześniejsze wejście jest już największa kolejka, a pionierzy stoją w niej od... 4:45. Zrobiono numerki, co przy wchodzeniu na arenę nieznacznie ułatwiło sprawę. W okolicy panował też rozgardiasz związany z rozstawianiem sceny. Została ona zaprojektowana przez samego Briana Maya jeszcze w latach 60. i przywieziona do Polski w 24. ciężarówkach.
Czekając w kolejce plotkowałyśmy i zawierałyśmy nowe znajomości. Nie było jeszcze godziny 10ej, a ochrona już zaczęła ustawiać barierki przy wejściach i wprowadzać w życie przepis, zgodnie z którym nie podejdziesz do danej kolejki, jeśli nie masz na nią biletu. Dlatego niestety z wieloma znajomymi z trybun czy płyty nie udało mi się zobaczyć. Z każdą godziną ścisk robił się coraz większy, ale dawaliśmy radę.
W okolicach godziny 16tej nagle z areny dało się słyszeć muzykę, więc wszyscy się podjarali, że zaczęła się próba. Mi jednak ta muzyka nie kojarzyła się ani z Queen ani z Adamem. W głosie też było coś niewłaściwego. Dopiero po chwili ogarnęliśmy, że trollują nas... Get Lucky Daft Punk i Pharella Williamsa. Jakiegoś smaczku i tak można się tam dopatrzeć, bowiem piosenkę współtworzył (i wystąpił w klipie) Nile Rodgers, który zagościł także na krążku Trespassing w piosence Shady.

Po jakimś czasie jednak naprawdę zaczęła się próba, a ochrona świetnie się bawiła otwierając boczne wejście za każdym razem, kiedy Adam wydawał wysokie dźwięki i obserwując reakcje tłumu. Zgodnie z rozpiską, GCEE mieli wejść na arenę o 18:30, ale obiecano nam, że stanie się to zaraz jak skończy się soundcheck, czyli w okolicy godziny 18. Niestety nic z tego nie wyszło, a tyły coraz bardziej na nas napierały.
Przy wchodzeniu byłam jedną z pierwszych osób. Wydarzyła się też rzecz śmieszna: jeden ochroniarz przepuszczał mnie dalej, a drugi próbował zatrzymać w miejscu. Omal nie zgnietli mnie między sobą kłócąc się, że "już puszczamy kolejne"/"jeszcze nie mam decyzji",  ale w końcu dali mi w spokoju odetchnąć. Dotarłam pod scenę, gdzie czekał na mnie pusty i wyśniony kawałek barierki.
Zaczęło się robić tłoczno, a ja nawiązałam znajomość z przemiłymi fanami Queen, którzy wypowiadali się o Adamie bardzo ciepło i uraczyli mnie wieloma ciekawymi opowiastkami. Poznałam też moją imienniczkę, Glambertkę, która uroczo dotrzymywała mi towarzystwa. Pragnę tu podziękować jej mężowi, który bez problemu kupił mi colę rozumiejąc, że barierek nie puszczę. Dzięki!
Z czasem ludzi zaczęło przybywać, a ochrona rozdawała wodę fanom. Mam dla porównania zdjęcie zapełniających się trybun. Po całym wydarzeniu weszłam na stronę Atlas Areny i sprawdziłam jej pojemność. Prawie 15 tysięcy ludzi. Koncert był wyprzedany. Brakowało pojedynczych osób. Coś niesamowitego.
Kiedy w końcu wybiła 20:36 i show się zaczęło, stało się chyba ze mną coś złego. Wiecie, że to nie był mój pierwszy raz, że zawsze stałam bardzo blisko, ale kiedy Adam i Brian przemaszerowali wybiegiem wyłaniając się dymu unoszącego się nad sceną, moje serce praktycznie zwariowało pracując jak u kolibra. Gdyby nie barierka chyba bym upadła. Nigdy wcześniej nie miałam ani takiej reakcji ani nigdy nie zdarłam gardła już na początku koncertu. Rany.
Na początku warto jeszcze wspomnieć, że cała tegoroczna trasa została poczyniona z okazji czterdziestolecia wydania albumu News Of The World. Wydano reedycję płyty, a show oprawiono w wiele fantastycznych momentów.
Koncert zaczęli utworem Hammer To Fall, który ubóstwiam nad życie śpiewać w samochodzie. Setlista nie była specjalnie odmienna od poprzednich. Wciąż brakuje na niej Show Must Go On. Tym razem doskwierał też brak Kind Of Magic. Zamiast niego Roger wykonał I'm In Love With My Car. Towarzyszył także Adamowi w śpiewaniu Underpressure.
Dobre miejsce sprawiło, że miałam świetny widok zwłaszcza na część koncertu na której cały zespół występował na wybiegu. Brian znów powiedział kilka słów po polsku, co spotkało się z niebywałą aprobatą widowni. W czasie śpiewania Love Of My Live na telebimie dokonano czegoś pięknego. Obok Bri pojawił się hologram Freddiego. Wyglądało to niesamowicie magicznie. Solówka Briana jak zwykle zapewniła mi ciarki i odlot w kosmos.
Największe dwa minusy koncertu to brak Freddiego w Bohemian Rhapsody (liczyłam na coś a'la Oświęcim) i brak syna Rogera, Rufusa Taylora, który towarzyszył ojcu we wcześniejszych trasach. Ich drum battle niestety nie dane było mi widzieć na żywo, gdyż w Oświęcimiu zrezygnowano z niego z powodu śliskiej sceny i deszczu.
W czasie utworu Bicycle Race, Adam wsiadł na to różowe cacko i przejechał przez scenę. Zanim jednak to się stało, wyciągnął kilka kwiatków z rowerka i rzucił w tłum. Jeden z nich wpadł prosto w moje ręce, ale niestety stracił główkę i mam samą łodygę. Oczywiście już na honorowym miejscu.
To jednak nie koniec magicznych interakcji z Adamem. Nie dość, że kilka razy patrzył prosto na mnie i moją towarzyszkę drugą Justynę i uśmiechał się do nas, to stało się to.
Żale z Oświęcimia zostały odkupione chociaż tutaj. Rozczuliło mnie, że miałam wrażenie, że szuka nas wzrokiem, gdy już był po naszej stronie. Podszedł dość szybko, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. I przepraszam, ale przepadłam całkowicie w tym kilkusekundowym momencie. Starałam się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, dlatego dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że dotyka mojej dłoni. Byłam tak osłupiała, że to Adam musiał dotknąć mnie a nie ja jego. Nie pamiętam reszty piosenki ani tego jak wrócił na scenę. Wcześniejsze wydarzenie było tak odrealnione, że kompletnie się w nim zatraciłam.
Myślałam tylko: "Jaki on jest piękny" i "Jakie ma spocone palce". Tylko tyle zdołał zarejestrować mój mózg.
Dzięki temu wiem, że nigdy nie rzuciłabym się na niego, bo prawdopodobnie po prostu by mnie zamurowało.
Właściwie do końca koncertu trwałam w niemałym szoku. 
Oprócz swoich hitów Queen i Adam wykonali rockową wersję Whataya Want From Me. Był to uroczy prezent dla fanów Adama, którzy dość licznie przybyli na wydarzenie. Po bisach nadszedł czas na zakończenie i rany, outfit Adama w koronie był tym razem o wiele lepszy niż ten zeszłoroczny.
Właściwie przez cały koncert byłam bliska płaczu, ale wyleciało to ze mnie dopiero, kiedy ostatnie drobinki konfetti upadły na podłogę. Strasznie emocjonalnie podeszłam do tego koncertu i nawet nie wiem dlaczego. Chociaż nie, może i wiem, ale i tak zaskoczyło to mnie samą. Wychodząc z sali spotkałam kolejną niesamowitą osobę.
Na zewnątrz padał deszcz. Ledwo znalazłam znajomych w tym rozgardiaszu. Wiedziałyśmy, że nie ma sensu stać i czekać pod areną, dlatego uber zawiózł nas do, w tamtym momencie, wyśnionego już hostelu.
Rano pozbierałyśmy się szybko. Łódź kolejny raz zagrała z nami w kotka i myszkę sprawiając, że jeszcze silniej znielubiłam to miasto. Prosta bowiem w teorii droga okazuje się w praktyce ulicą z niemożliwą ilością zakrętów. To miejsce jest ponad moje siły. Na stacji kolejowej szybki bieg do kiosku.
"Dzień dobry, można sprawdzić, czy jest pewna rzecz w Dzienniku Łódzkim?"
"Jest małe zdjęcie Queen."
"Mmm... to prosimy trzy egzemplarze."
Ogarnięcie kioskarza trochę nas zszokowało.
Nic to, że pociąg miał spore opóźnienie i jechałyśmy nim prawie dwie godziny dłużej niż zakładano. Były gniazdka, stolik i darmowa kawa w ramach rekompensaty, więc było dobrze. Mogłyśmy spędzić jeszcze trochę czasu razem, jeszcze przez chwilę pobyć na tym koncercie, na tych wcześniejszych czy na zlocie. Znamy się już przecież od dawna...
Dopiero wysiadka na dworcu w Krakowie złamała nam serca. Zrozumiałyśmy, że to koniec. Siedem miesięcy czekania z biletem w dłoni a tu pstryk! i dwie piękne, cudowne, wyśnione godziny niesamowitej muzycznej i wizualnej uczty przeszły już do historii. Arena pękała w szwach. Polska śpiewała głośno. W końcu to nasz sport narodowy, jak powiedział Brian. A z doktorem nie należy się kłócić.

Nie za bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości po takiej dawce magii. W muzyce Queen jest coś niesamowicie ponadczasowego, coś ujmującego pokolenia. Mamy to szczęście, że możemy posłuchać jej na żywo z naprawdę świetnym wokalem i dwoma legendarnymi wymiataczami z pierwotnego składu. Zawsze będę bardzo wdzięczna za to, że mogłam, że miałam możliwość doświadczyć czegoś takiego dwukrotnie. Że jako kraj mogliśmy doświadczyć tego czterokrotnie. Mam nadzieję, że jeszcze sporo takich spotkań przed nami.

Podtrzymuję to, co napisałam w zeszłym roku. LUDZIE, IDŹCIE NA QUEEN! To jest... wydarzenie nie do opisania.

Adam, jasna cholera. Dziękuję. ♥
Nie da się opisać tego, jak bardzo nie wyobrażam sobie bez nich życia ♥
_
Przeczytaj także:
ADAM LAMBERT The Original High Tour in Europe - 30.04.2016, Warszawa! ♥

środa, 10 maja 2017

Muzyczny Przegląd: Long time no see, czyli zjemy to ciasteczko nad brzegiem oceanu czy nie?

Witajcie. Tak, wiem, że nie było mnie tu tysiące lat i blog porządnie się zakurzył, jednak ostatnio zauważyłam, ze nadal ktoś nabija wyświetlenia różnym postom, a komentarzy do moderacji miałam przynajmniej kilkanaście - i to sensownych! Usychając już z tęsknoty za blogowaniem postanowiłam na chwilę zerwać się ze smyczy (smycz w tym temacie, niee >.<) studenta. I naprawdę fajnie się słucha 4Funa ot tak, dla relaksu (zwłaszcza, odkąd puszczają kpop!). Można wyśledzić wiele nowości muzycznych, na których łapanie po sieci szary student nie ma czasu. Można też spotkać starych "znajomych". I chyba o tym właśnie jest ten post. Mniej więcej.

Powiem tak: znowu wpadłam po uszy i znowu przez 4Fun.tv (tam poznałam Adama xDD). W sytuacji, kiedy wydawało mi się, że spoważniałam i zaczynam wychodzić na dorosłych ludzi, było to dla mnie...istnym szokiem i objawieniem! No bo jak to tak, ostatni bieg przez płotki na studiach i koniec zniżek na pociągi coming soon, a ja znowu na fazie?! "Kto to widział takie rzeczy?" jak grzmiała niegdyś Grażyna Żarko po katolickiej stronie internetu.

Dobra, ale cofnijmy się do 2008 roku. Jakieś moje późne gimnazjum. Teraz to pewnie dziwnie zabrzmi, ale wtedy dość mocno lubiłam przesiadywać przed Disney Channel. I naprawdę popatrzę dziwnie na osoby, które mi powiedzą, że nie wyczekiwały premiery Camp Rock na tej stacji w październiku tamtego roku. No bo jak to tak! Toć to drugi High School Musical był! Nadal z rozrzewnieniem wracam do swojej kopii DVD (kupionej oczywiście w dniu premiery).
W każdym razie, tak zaczął się jakiś rodzaj relacji z Jonas Brothers i naprawdę, nie chcielibyście wiedzieć jakie fanfiki wtedy pisałam! Były płyty, teledyski, a Zac Efron potulnie zszedł ze ściany ustępując miejsca rockowym braciom. Nie wiem, na czym polega ta tendencja, ale zawsze miałam słabość do tych "z tyłu", dlatego też wsparłam swoją sympatię Jonasami o Kevina.

I tak to trwało przez jakiś czas, po czym wylądowałam muzycznie po drugiej stronie globu ziemskiego. Nawet nie wiedziałam, co konkretnie się dzieje u chłopaków, póki nie zobaczyłam średniego z Jonasów wijącego się na kolanach u stóp seksownej blondyny. To było uczucie lekkiego zażenowania zupełnie podobne do tego, jak gdybyście po latach poszli do klubu go-go i zobaczyli jedną z Waszych koleżanek z gimbazy trzęsącą tyłkiem w skąpej bieliźnie na wybiegu. Bo przecież Ania czy Kasia taka nie była, zawsze dobrze się uczyła i bluzkę na ostatni guziczek zapinała! A tu figa, bo Ania/Kasia była grzeczna na potrzeby środowiska, w którym ją poznaliście, czyli szkoły. I rogi pokazała dużo później. Zupełnie jak Joe.

Nie przedłużając już, z zażenowania przeszłam w zaciekawienie, a to uprzejmie podsycił i rozbudził internet zapoznając mnie w ten sposób ze świrniętym bandem DNCE, który pod dowództwem "starego znajomego z gimnazjum" zadebiutował na scenie w zeszłym roku.

Szybko im poszło ze mną, bo chyba nie minął nawet miesiąc, a ja już biegnę do Was z recenzją ich debiutanckiego albumu, który po prostu...roztapia mózg! W dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu!
Zakręcony kwartecik tworzą: Joe Jonas na wokalu, Jack Lawless na perkusji, Cole Whittle na basie i Jinjoo Lee na gitarze. Fani kpopu pewnie zainteresują się ostatnim członkiem (a raczej członkinią), gdyż co i rusz wpycha ona w rozmowy słówka po koreańsku. Przyjemność z ich rozumienia - bezcenna!
Zresztą to nie jedyna smakowitość - muzyka tej grupy brzmi jak z Korei żywcem wyjęta (może dlatego mnie tak wzięło...). Internet uważa, że większość tych piosenek mogłyby wydać SHINee czy EXO, a ja to potwierdzam!
Zachęceni? Zaciekawieni? Rozpaleni do granic wytrzymałości?
To lecimy z recką!
Na wydawnictwie wypuszczonym w naszym kraju pod szyldem "zagraniczna płyta - polska cena" zmieściło się 14 kawałków, z których każdy jest godzien uwagi. Krążek otwiera megataneczny numer DNCE, który ma za zadanie wprowadzić nas w ten zwariowany świat. I udaje mu się to zaskakująco dobrze. Potem ostra jazda bez trzymanki (czyli serio Joe wijący się na podłodze!!), na parkiet wkracza Body Moves z gorącym i ociekającym seksem brzmieniem. Kolejny numer, Cake by the Ocean to jedna z tych piosenek, którą na pewnym etapie życia usłyszał każdy. Wszędzie. Kiedykolwiek. Choćby w reklamie Radia Eska szlajającej się w tv. Może i jednostrzałowiec, ale nabił "Diensiakom" trochę popularności. Idziemy dalej do....doktora, który na rosnącą obsesję poleca....siebie! Tak ze dwa razy dziennie! Doctor You to mocno zmysłowa piosenka, która po prostu ma to coś. I naprawdę fajny, chwytliwy refren. Następny utwór, Toothbrush to przyjemnie zagrana i zaśpiewana pioseneczka opowiadająca o początkach pewnego związku. Ładnie, ładnie! Next one, Blown wykonane w kolaboracji z Kentem Jonesem potrafi porządnie wejść w głowę i ostro w niej namieszać. I w dodatku ten bit kojarzący mi się ze stylem retro (a wiecie jak ja reaguję na retro! cios poniżej pasa!)! Good Day to piosenka przywodząca na myśl We Like To Party Big Bang i jakieś fajne ognisko w doborowym towarzystwie. Tym sposobem zwalniamy dochodząc do Almost, które, smutne i piękne, jest całkiem inne niż reszta płyty. Naked to znowu dziki lot w kosmos i po prostu mój ulubiony mózgotrzep! Całkowicie oszalałam na punkcie tej piosenki! Truthfully znów zwalnia rytm, ale tym razem jest to ballada opowiadająca o czymś pozytywnym. Teraz nie wolno się nam nakręcić negatywnie, bo Be Mean, to piosenka pikantna i pewnie wielu zaskoczy (tak! Ania/Kasia nie jest taka grzeczna i poważnie lubi się tak bawić!). Kolejny rytmiczny kawałek z tą ułomną harmonijką ustną, czyli Zoom naprawdę porządnie Was nakręci. I to tylko po to, żeby następny na krążku Pay My Rent porządnie wybujał i zmusił do zastanowienia się, czemu EXO serio nie śpiewa tej piosenki! Przecież to totalnie ich styl! (A swoja drogą, jej słowa są tak snobistyczne, że jest to najmniej lubiany przeze mnie numerek xD) Z albumem żegna nas ciekawie brzmiące Unsweet.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną albumu, jest ona bardzo ciekawa. Sesja na terenie tej pięknej posiadłości zasługuje na brawa, a mnie jak zwykle dokucza jedynie niewielka liczba zdjęć.
Spragnionych czegoś więcej informuję, że zanim ukazał się pełen album, światło dzienne ujrzała EPka Swaay (czy też minialbum, jak kto woli), na którą wpadły cztery utwory, w tym Jinx, którego tutaj nie znajdziemy, a bezapelacyjnie zasługuje on na uwagę!
Ponadto, zespół ten możemy usłyszeć w piosence Rock Bottom, gdzie towarzyszą Hailee Steinfeld, we współpracy z Nicki Minaj dla utworu Kissing Strangers, a także w niedawno wydanym filmie LEGO Batman, do którego powstała nuta Forever!

Wydawnictwo DNCE promują teledyski do Cake by the Ocean, Body Moves i Toothbrush!
Mam nadzieję, że moje wypociny zaintrygowały chociaż kilkoro z Was, bo band jest naprawdę fantastyczny i serio chciałabym, żeby byli bardziej popularni. A może ktoś z Was już ich zna? Co sądzicie?
Czekam na Wasze głosy i obiecuję się pojawiać tu częściej. A teraz....idziemy wszamać to ciasteczko by the ocean? xD
_
Album można zamówić TUTAJ, a EP Swaay TUTAJ.


*-*-*-*
 Zobacz inne muzyczne przeglądy:
* NU'EST
* MAMAMOO
* Adam Lambert
* EXO
 *-*-*-*