poniedziałek, 13 listopada 2017

QUEEN + ADAM LAMBERT #NOTW40 Tour - 6.11.2017, Łódź! ♥

Coby w ogóle jakoś zacząć tą relację, przeczytałam wspomnienia z zeszłorocznego koncertu w Oświęcimiu i ojej... jeśli wtedy moje emocje były tak silne i tak pozytywne, to w tym roku zostałam przez nie po prostu rozerwana. Nie umiem nawet myśleć o tym ile szczęścia miałam. Cytuję Krewetkę" "nigdy nie widziałam cię w takim stanie". Naprawdę. W zeszły poniedziałek stało się tyle, że przerosło to nawet moje oczekiwania.
Szaleństwo zaczęło się już 26. kwietnia, kiedy to do regularnej sprzedaży trafiły bilety na ten koncert, a ja już kilka minut po dziesiątej byłam uboższa o, bagatela, "pińćset złociszy". Wtedy to naprawdę była szalona cena, ale czułam, że nie będę żałować ani grosza i oczywiście potwierdziło się to w milionach procent.

W tym roku w podróż w nieznane wybrałam się już z Krakowa z dwoma innymi Glambertkami. Razem zabukowałyśmy pociąg, nocleg i razem się trzymałyśmy.
W Łodzi byłyśmy już w niedzielę wieczorem. Obce miejsce i google maps niestety zawiodło. Zgubiłyśmy się i dotarłyśmy do naszego hostelu o dość późnej porze. Jakiś czas potem dołączyła do nas Kasia (Krewetka z Glam Cave!) i już razem ruszyłyśmy na "podbój" Łodzi. Celem było wszamanie czegoś i rozprostowanie nóg. Niestety nie przypuszczałyśmy, że to miasto to straszne ghost town i po 21ej wszystko jest już właściwie pozamykane.
Piotrkowska o bardzo młodej godzinie. Nawet Nowy Sącz nie jest tak odludny...
Te dziwne rzeźby z deka przerażają. Zwłaszcza, jeśli chcesz udzielić pomocy, a tu...dwie pary nóg.
Na szczęście dzięki pomocy internetu, znalazłyśmy cokolwiek otwartego o tej "późnej porze". Poratował nas w niedoli niejaki Gruby Benek i jego oferta prześmiesznych z nazw pizz. Swoją drogą, mają je bardzo dobre i na przyszłość możemy z czystym sumieniem polecić.
Po powrocie do hostelu dość szybko poszłyśmy spać mając w pamięci, że jutro musimy wstać bardzo wcześnie.

Następnego ranka Łódź nie zachwycała pogodą, ale nie było też najgorzej. Potem nawet na chwilę wyszło słońce. Co do samego miasta, niezbyt mi się spodobało. Budynki w większości bez charakteru, stare, pofabryczne gmachy i powpychane na siłę między nie oszklone wieżowce nie zrobiły dobrego wrażenia.
Pod Atlas Arenę dotarłyśmy przed siódmą. Szybki research pozwolił nam ocenić, że na nasze wcześniejsze wejście jest już największa kolejka, a pionierzy stoją w niej od... 4:45. Zrobiono numerki, co przy wchodzeniu na arenę nieznacznie ułatwiło sprawę. W okolicy panował też rozgardiasz związany z rozstawianiem sceny. Została ona zaprojektowana przez samego Briana Maya jeszcze w latach 60. i przywieziona do Polski w 24. ciężarówkach.
Czekając w kolejce plotkowałyśmy i zawierałyśmy nowe znajomości. Nie było jeszcze godziny 10ej, a ochrona już zaczęła ustawiać barierki przy wejściach i wprowadzać w życie przepis, zgodnie z którym nie podejdziesz do danej kolejki, jeśli nie masz na nią biletu. Dlatego niestety z wieloma znajomymi z trybun czy płyty nie udało mi się zobaczyć. Z każdą godziną ścisk robił się coraz większy, ale dawaliśmy radę.
W okolicach godziny 16tej nagle z areny dało się słyszeć muzykę, więc wszyscy się podjarali, że zaczęła się próba. Mi jednak ta muzyka nie kojarzyła się ani z Queen ani z Adamem. W głosie też było coś niewłaściwego. Dopiero po chwili ogarnęliśmy, że trollują nas... Get Lucky Daft Punk i Pharella Williamsa. Jakiegoś smaczku i tak można się tam dopatrzeć, bowiem piosenkę współtworzył (i wystąpił w klipie) Nile Rodgers, który zagościł także na krążku Trespassing w piosence Shady.

Po jakimś czasie jednak naprawdę zaczęła się próba, a ochrona świetnie się bawiła otwierając boczne wejście za każdym razem, kiedy Adam wydawał wysokie dźwięki i obserwując reakcje tłumu. Zgodnie z rozpiską, GCEE mieli wejść na arenę o 18:30, ale obiecano nam, że stanie się to zaraz jak skończy się soundcheck, czyli w okolicy godziny 18. Niestety nic z tego nie wyszło, a tyły coraz bardziej na nas napierały.
Przy wchodzeniu byłam jedną z pierwszych osób. Wydarzyła się też rzecz śmieszna: jeden ochroniarz przepuszczał mnie dalej, a drugi próbował zatrzymać w miejscu. Omal nie zgnietli mnie między sobą kłócąc się, że "już puszczamy kolejne"/"jeszcze nie mam decyzji",  ale w końcu dali mi w spokoju odetchnąć. Dotarłam pod scenę, gdzie czekał na mnie pusty i wyśniony kawałek barierki.
Zaczęło się robić tłoczno, a ja nawiązałam znajomość z przemiłymi fanami Queen, którzy wypowiadali się o Adamie bardzo ciepło i uraczyli mnie wieloma ciekawymi opowiastkami. Poznałam też moją imienniczkę, Glambertkę, która uroczo dotrzymywała mi towarzystwa. Pragnę tu podziękować jej mężowi, który bez problemu kupił mi colę rozumiejąc, że barierek nie puszczę. Dzięki!
Z czasem ludzi zaczęło przybywać, a ochrona rozdawała wodę fanom. Mam dla porównania zdjęcie zapełniających się trybun. Po całym wydarzeniu weszłam na stronę Atlas Areny i sprawdziłam jej pojemność. Prawie 15 tysięcy ludzi. Koncert był wyprzedany. Brakowało pojedynczych osób. Coś niesamowitego.
Kiedy w końcu wybiła 20:36 i show się zaczęło, stało się chyba ze mną coś złego. Wiecie, że to nie był mój pierwszy raz, że zawsze stałam bardzo blisko, ale kiedy Adam i Brian przemaszerowali wybiegiem wyłaniając się dymu unoszącego się nad sceną, moje serce praktycznie zwariowało pracując jak u kolibra. Gdyby nie barierka chyba bym upadła. Nigdy wcześniej nie miałam ani takiej reakcji ani nigdy nie zdarłam gardła już na początku koncertu. Rany.
Na początku warto jeszcze wspomnieć, że cała tegoroczna trasa została poczyniona z okazji czterdziestolecia wydania albumu News Of The World. Wydano reedycję płyty, a show oprawiono w wiele fantastycznych momentów.
Koncert zaczęli utworem Hammer To Fall, który ubóstwiam nad życie śpiewać w samochodzie. Setlista nie była specjalnie odmienna od poprzednich. Wciąż brakuje na niej Show Must Go On. Tym razem doskwierał też brak Kind Of Magic. Zamiast niego Roger wykonał I'm In Love With My Car. Towarzyszył także Adamowi w śpiewaniu Underpressure.
Dobre miejsce sprawiło, że miałam świetny widok zwłaszcza na część koncertu na której cały zespół występował na wybiegu. Brian znów powiedział kilka słów po polsku, co spotkało się z niebywałą aprobatą widowni. W czasie śpiewania Love Of My Live na telebimie dokonano czegoś pięknego. Obok Bri pojawił się hologram Freddiego. Wyglądało to niesamowicie magicznie. Solówka Briana jak zwykle zapewniła mi ciarki i odlot w kosmos.
Największe dwa minusy koncertu to brak Freddiego w Bohemian Rhapsody (liczyłam na coś a'la Oświęcim) i brak syna Rogera, Rufusa Taylora, który towarzyszył ojcu we wcześniejszych trasach. Ich drum battle niestety nie dane było mi widzieć na żywo, gdyż w Oświęcimiu zrezygnowano z niego z powodu śliskiej sceny i deszczu.
W czasie utworu Bicycle Race, Adam wsiadł na to różowe cacko i przejechał przez scenę. Zanim jednak to się stało, wyciągnął kilka kwiatków z rowerka i rzucił w tłum. Jeden z nich wpadł prosto w moje ręce, ale niestety stracił główkę i mam samą łodygę. Oczywiście już na honorowym miejscu.
To jednak nie koniec magicznych interakcji z Adamem. Nie dość, że kilka razy patrzył prosto na mnie i moją towarzyszkę drugą Justynę i uśmiechał się do nas, to stało się to.
Żale z Oświęcimia zostały odkupione chociaż tutaj. Rozczuliło mnie, że miałam wrażenie, że szuka nas wzrokiem, gdy już był po naszej stronie. Podszedł dość szybko, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. I przepraszam, ale przepadłam całkowicie w tym kilkusekundowym momencie. Starałam się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, dlatego dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że dotyka mojej dłoni. Byłam tak osłupiała, że to Adam musiał dotknąć mnie a nie ja jego. Nie pamiętam reszty piosenki ani tego jak wrócił na scenę. Wcześniejsze wydarzenie było tak odrealnione, że kompletnie się w nim zatraciłam.
Myślałam tylko: "Jaki on jest piękny" i "Jakie ma spocone palce". Tylko tyle zdołał zarejestrować mój mózg.
Dzięki temu wiem, że nigdy nie rzuciłabym się na niego, bo prawdopodobnie po prostu by mnie zamurowało.
Właściwie do końca koncertu trwałam w niemałym szoku. 
Oprócz swoich hitów Queen i Adam wykonali rockową wersję Whataya Want From Me. Był to uroczy prezent dla fanów Adama, którzy dość licznie przybyli na wydarzenie. Po bisach nadszedł czas na zakończenie i rany, outfit Adama w koronie był tym razem o wiele lepszy niż ten zeszłoroczny.
Właściwie przez cały koncert byłam bliska płaczu, ale wyleciało to ze mnie dopiero, kiedy ostatnie drobinki konfetti upadły na podłogę. Strasznie emocjonalnie podeszłam do tego koncertu i nawet nie wiem dlaczego. Chociaż nie, może i wiem, ale i tak zaskoczyło to mnie samą. Wychodząc z sali spotkałam kolejną niesamowitą osobę.
Na zewnątrz padał deszcz. Ledwo znalazłam znajomych w tym rozgardiaszu. Wiedziałyśmy, że nie ma sensu stać i czekać pod areną, dlatego uber zawiózł nas do, w tamtym momencie, wyśnionego już hostelu.
Rano pozbierałyśmy się szybko. Łódź kolejny raz zagrała z nami w kotka i myszkę sprawiając, że jeszcze silniej znielubiłam to miasto. Prosta bowiem w teorii droga okazuje się w praktyce ulicą z niemożliwą ilością zakrętów. To miejsce jest ponad moje siły. Na stacji kolejowej szybki bieg do kiosku.
"Dzień dobry, można sprawdzić, czy jest pewna rzecz w Dzienniku Łódzkim?"
"Jest małe zdjęcie Queen."
"Mmm... to prosimy trzy egzemplarze."
Ogarnięcie kioskarza trochę nas zszokowało.
Nic to, że pociąg miał spore opóźnienie i jechałyśmy nim prawie dwie godziny dłużej niż zakładano. Były gniazdka, stolik i darmowa kawa w ramach rekompensaty, więc było dobrze. Mogłyśmy spędzić jeszcze trochę czasu razem, jeszcze przez chwilę pobyć na tym koncercie, na tych wcześniejszych czy na zlocie. Znamy się już przecież od dawna...
Dopiero wysiadka na dworcu w Krakowie złamała nam serca. Zrozumiałyśmy, że to koniec. Siedem miesięcy czekania z biletem w dłoni a tu pstryk! i dwie piękne, cudowne, wyśnione godziny niesamowitej muzycznej i wizualnej uczty przeszły już do historii. Arena pękała w szwach. Polska śpiewała głośno. W końcu to nasz sport narodowy, jak powiedział Brian. A z doktorem nie należy się kłócić.

Nie za bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości po takiej dawce magii. W muzyce Queen jest coś niesamowicie ponadczasowego, coś ujmującego pokolenia. Mamy to szczęście, że możemy posłuchać jej na żywo z naprawdę świetnym wokalem i dwoma legendarnymi wymiataczami z pierwotnego składu. Zawsze będę bardzo wdzięczna za to, że mogłam, że miałam możliwość doświadczyć czegoś takiego dwukrotnie. Że jako kraj mogliśmy doświadczyć tego czterokrotnie. Mam nadzieję, że jeszcze sporo takich spotkań przed nami.

Podtrzymuję to, co napisałam w zeszłym roku. LUDZIE, IDŹCIE NA QUEEN! To jest... wydarzenie nie do opisania.

Adam, jasna cholera. Dziękuję. ♥
Nie da się opisać tego, jak bardzo nie wyobrażam sobie bez nich życia ♥
_
Przeczytaj także:
ADAM LAMBERT The Original High Tour in Europe - 30.04.2016, Warszawa! ♥

7 komentarzy:

  1. Jejciu jak pięknie oddałaś emocje z koncertu jak i trzydniowego pobytu w Łodzi *-* ja wciąż na nowo przeżywam, że Adam mnie dotknął. To jest niesamowite uczucie. Teraz tylko czekam z niecierpliwością na przyszły rok, bo może znów zagoszczą u nas z okazji jakieś rocznicy. #nadziejaumieraostatnia

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie emocje powróciły po przeczytaniu Twojej relacji :-) Oby Queen i Adam szybko do nas wrócili ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się jak to czytałam...wszystkie wspomnienia wracają, a chęć przeżycia tego koncertu ponownie, ciagle rośnie! Był to dla mnie niesamowity dzień, kiedy po tak długim czasie oczekiwania w końcu mogłam zobaczyć swojego idola i to jeszcze z takiego bliska �� i powiem ci że nie jesteś jedyna bo po tym jak przybił mi piątkę nie pamietam kompletnie nic do końca koncertu haha ♥️

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzadko kiedy czytam relacje z koncertów, ale Twoje czytam z przyjemnością! To tak jakby samemu na nim być *o*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowna relacja z jakże cudownego dnia <3 Żałuję, że nie mogłam być w tym dniu z tobą dłużej Boo. Ale chociaż chwila popatrzenia na Ciebie w jakim szoku byłaś po spełnieniu marzeń wypełniło ten żal miłością. Tęsknię <3

    OdpowiedzUsuń
  6. poczułam się mega depresyjnie to czytając. nie chcę ich kolejnej trasy narazie. nie chcę. ale jakby była i jakbym nie pojechała znowu to bym się chyba zapłakała. I szczam pod siebie, że ktoś nade mną nazwał cię Boo ... ... mam być zazdrosna? xD
    anyway- mega smutek, że mnie tam cholera nie było

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc na kontekst komentarza powyżej, to Pati XDDDD więc nie musisz.
      Kochu. I też tak żałuję, że cię nie było. Ale z drugiej strony gdyby teraz rzucili Polską, nie pojechałabym. Bo kolejna trasa czwarty rok z rzędu z praktycznie tą samą setlistą, to już jest latanie po portfelach fanów i nie mam najmniejszej ochoty tego sponsorować.

      Usuń