czwartek, 26 września 2013

Choroba i zwierzeń kilka + Wakacyjne wspomnienia.

Witajcie. Przepraszam, że ostatnio jest mnie tu tak mało i kompletnie olewam swoje przysięgi co do kolejnych notek. Niestety, jestem chora od kilku dni i mam zamiar wykurować się szybko zanim będę musiała wyjść na uczelnię. Ciężko mi także sklecić coś z sensem przez ból głowy, więc po prostu cieszę się, że moi ulubieńcy ostudzili trochę swoje zapały i po intensywnym comebackowaniu dają nam odpocząć. Z wyjątkiem Adaśka, któremu wkrótce poświęcę cały post. Zastanawiam się także nad założeniem bloga poświęconemu zapomnianym/opuszczonym miejscom dookoła mnie - przez ostatnie tygodnie wakacji znalazłam ich parę i porobiłam masę zdjęć, a dla mnie, fanki creepypast, takie lokacje zawierają masę magii i są nieraz atrakcyjniejsze od muzeów czy zamków, które uwielbiam zwiedzać. Dla niektórych to pewnie nudne, ale zawsze najbardziej byłam wściekła na swoją gimnazjalną klasę, kiedy na ostatniej naszej wyciecze po Lublinie, kategorycznie odmówili zwiedzenia zamku. Właściwie byłam jedyną w grupie, której ten pomysł szalenie się podobał. Potem nie miałam już okazji przebywać w tym mieście, które swoją drogą totalnie mnie zauroczyło. Mam więc nadzieję, ze będzie mi dane trafić tam kiedyś po raz drugi i odwiedzić ten piękny zamek.
Wracając do mijających wakacji, dzięki wyrobionemu prawku i większej pewności na drogach, mogłam nareszcie cieszyć się letnią swobodą. Z rodzinką obskoczyliśmy najbliższe nam zamki (po czym okazało się, że po naszym wycieczkowaniu nie zostało nam już tego wiele w Małopolsce) oraz jeziora (zaleta tego, że zameczki znajdują się w ich sąsiedztwie). Było to niesamowicie udane lato także dzięki wspaniałemu Zlotowi K-Popowców Kraków 2013. Jak tylko stanę na nogi (a muszę i to szybko, bo rok akademicki za pasem) wraz z dziewczynami z okolic naszego pięknego Nowego Sącza planujemy własny zlot. Okazało się, że wcale nie jest nas tu tak mało. Nie jest to też może szczególnie powalająca liczba, ale jednak jestem z niej zadowolona. W przyszłości oczekujcie więc zaproszenia na nasz zlocik. Informuję o tym już teraz, więc gdyby ktoś z daleka był zainteresowany przyjazdem, chętnie go powitamy. Szczegóły będą tu wkrótce.

Teraz zapraszam i Was i Siebie na małą wycieczkę po wspaniałych miejscach, w których przyszło mi być w te wakacje.

20 lipca, jak wiecie, odbył się nasz wspaniały Zlot (KLIK). Do domu wróciłam głodna (pamiętny wpis o czuciu się jak gwiazda SM nie był taki wyssany z palca) i zmęczona, ale za to potwornie szczęśliwa. Poznałam fantastycznych ludzi i spotkałam wielu facebookowych znajomych z takimi samymi odpałami i zajawkami jak moje. To była czysta magia, kiedy szłaś sobie ulicą i nagle zaintonowałaś jakiś k-popowy kawałek na głos, a tłum ludzi za Tobą zaczął śpiewać go wspólnie. I co z tego, ze ludzie dziwnie się na nas patrzyli, w końcu byliśmy tam razem, pomimo dzielących nas codziennie niemałych kilometrów.
21 lipca umierałam z bólu stóp, gdyż moje wygodne na co dzień buty niestety wcale nie były dla nich łaskawe po całym dniu dreptania. Mimo to, siostra wyciągnęła mnie na mały spacer po lesie. Okazało się, że w pewnym fragmencie lasu osunęło się dużo ziemi i powstał tam przepiękny punkt widokowy na niżej położone partie drzew i krzewów oraz majaczące na horyzoncie góry Beskidu Sądeckiego. Niestety nie wzięłam ze sobą telefonu, a potem nie było już okazji żeby uwiecznić piękno tego miejsca. Mam zamiar się tam wybrać jak cudownie wyzdrowieję. Teraz większość liści powinna mieć już złotawe jesienne kolory, więc będzie to jeszcze bardziej malowniczy widok.
Po powrocie z wycieczki rozruszałam się na tyle, że nie chciało mi się siedzieć w domu. I tutaj trochę się nawspominam. Do Krakowa po raz pierwszy pojechałam w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Okropnie wtedy padało, a w kopalni soli w Wieliczce winda zepsuła się pierwszy raz od siedmiu lat akurat wtedy, gdy my byliśmy w trakcie zwiedzania. Nie zdążyliśmy więc po dojeździe do grodu Kraka zwiedzić go konkretnie. Kiedy wracaliśmy, przemoczona i zmęczona ujrzałam przez okno autokaru piękne jezioro, a pomiędzy nim i ulicą majaczący na wysokości zamek. Zastanawiałam się jak bajecznie musi wyglądać ta sceneria w promieniach słońca. Potem o zamku zapomniałam, ale przy każdej kolejnej wyprawie do Krakowa niecierpliwiłam się i zawsze siadałam po prawej stronie autokaru, aby go dobrze zobaczyć. Kiedy tylko dostałam swój pierwszy telefon komórkowy z opcją robienia zdjęć, nagle zaczęło mi brakować miejsca w telefonie na co innego: po każdej podróży do tego miasta miałam tylko masę fotografii robionych na szybko z okna pędzącego autokaru. Przedstawiały one ów zamek mniej lub bardziej rozmazany.
Dowiedziałam się, że budowla należy do gminy Czchów i przez bardzo długi czas wystarczała mi ta mała informacja. Potem doszły jeszcze fakty, że leży nad jeziorem Czchowskim w miejscowości Wytrzyszczka. Bardzo długo nie interesowałam się tym zamkiem na tyle, żeby cokolwiek wyszukiwać o nim w internecie. Ot, dodatkowa atrakcja na drodze do Krakowa, pewnie ruina i tyle. Wszystko jednak zmieniło się dzięki drodze na tegoroczny zlot i niezawodnemu internetowi w telefonie. Jak zwykle siedząc po prawej stronie autokaru zauważyłam, że na bramie okalającej budowlę wisi tablica z napisem Zamek Tropsztyn Zaprasza. Zaintrygowana do żywego  wyszukałam go szybko w google i dowiedziałam się, że jego historia jest co najmniej fascynująca. Podobno posiada tunel łączący go z sanktuarium w Tropiu. Podobno w podziemiach tych ukryte są także skarby Inków przywiezione z Peru. Ogółem, historia jest fascynująca, ale zaciekawionych rzekomym tunelem informuję, że jest on zasypany kamieniami i najprawdopodobniej już nie istnieje albo nigdy nie istniał.
Wracając do powrotu z leśnej wyprawy, nagle w mojej głowie urósł wspaniały plan na spędzenie niedzieli. Tropszyn tak niedaleko, teraz już wiem, że można go spokojnie odwiedzić (tylko w lipcu i sierpniu), więc dlaczego mamy gnić w domu? Rodzinka nawet dość przekonana moim pomysłem, więc zapakowaliśmy się do autka i ruszyliśmy.
Własnemu szczęściu nie mogłam uwierzyć, kiedy parkowałam na zamkowym parkingu. Przecież to było jedno z tych uśpionych pragnień małego dziecka, żeby ten zamek kiedyś z bliska zobaczyć.
Jeden z murów Tropszytna, przy którym znajdują się parking i toaleta.
Jak wyczytałam w jednej z sal, w której można zobaczyć dawne zdjęcia zamku, nawet te, na których był kompletną ruiną (w XVII w. został spalony), w odbudowie Tropsztyna pomagała krakowska firma produkująca śmigłowce. Stąd lądowisko dla helikopterów na zamku ^^
Widok na jezioro Czchowskie z punktu widokowego.

Na zamku można też zobaczyć fantastyczną wystawę prac Dr Hab. ASP Karola Badyny. Są to wysokie rzeźby takie jak dama z łasiczką, starsza pani na sofie, a nawet działo. Prace te zostały bardzo szybko obsokczone przez moją rodzinkę, więc niestety nie posiadam zdjęć samych obiektów.
Na uwagę zasługują także wspaniałe skały na dróżce pod Tropsztynem. Moja mama, miłośniczka wszelkich form krasowych, czuła się tam jak w raju.
Cóż, zamek wart zwiedzenia!
Potem wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się trochę dalej, do samego Czchowa, aby zobaczyć tamtejszą wieżę zamkową. Jest to jedyny element, który do dzisiejszych czasów zachował się w całości. Aby dostać się na górę, najpierw trzeba wejść po stromej kładce w las. Potem droga prowadzi po wyszczerbionych schodach. Teraz wystarczy iść ścieżką i kolejnymi schodami, aby dojść do wieży. Cały zamek to teraz tylko fundamenty i górująca nad nimi okrągła budowla. W środku znajduje się sklepik, mata z realistycznie przedstawionym zamkiem czchowskim z czasów, kiedy jeszcze nie był ruiną oraz spiralna klatka schodowa prowadząca na szczyt. Osobiście po zejściu na dół miałam dość. Ulokowałam się więc na jednym z fragmentów ruin i starałam się łapać oddech. Wtedy też powstało to zdjęcie wieży.

Na ten dzień wycieczka była skończona. Wpadliśmy jednak w wir odwiedzania okolicznych zamków i myślę, że przez cały tydzień każdy z nas marzył o kolejnym wspaniałym weekendzie.

W międzyczasie udało nam się odrobinę odsapnąć na łonie natury nad uroczym Jeziorem Rożnowskim.

28 lipca naszym celem stała się Niedzica i Czorsztyn. Urok tego miejsca podsyca fakt, że i Niedzicki zamek Dunajec i zamek w Czorsztynie dzieli jedynie jezioro Czorsztyńskie. W czasie jazdy minęliśmy Trzy Korony i niesamowity widok na Tatry. Były tak wspaniale widoczne, ze wręcz miałam ciarki na plecach. Uwielbiam, po prostu uwielbiam oglądać takie krajobrazy. Zatrzymaliśmy się wśród tych wszystkich lasów i wzgórz parkując na wyznaczonym do tego placyku. Po drugiej stronie ulicy znów można było zobaczyć wspaniałe skały.
Po stronie parkingu znajdowało się dość wysokie wzgórze, a ponieważ tata stwierdził, że gdy na niego wejdziemy, będziemy mieć wspaniały widok na Trzy Korony, weszliśmy. Niestety, na górze okazało się, że całość porastał dość gęsty las i niewiele dało się stamtąd zobaczyć. Zeszliśmy więc i ruszyliśmy w kierunku zamku.

Na miejscu tłok był niesamowity, a żar wręcz lał się z nieba. W pewnym momencie zaczęłam się bać, że dostanę udaru słonecznego, ale dla odwiedzenia tego miejsca warto było zaryzykować. Po opłaceniu parkingu w przyjemnym cieniu drzew (przynajmniej Tomasz się nie smażył XD) ruszyliśmy na zaporę na Jeziorze Czorsztyńskim, której budową tata chwalił się kiedy byłam wystarczająco duża, żeby wiedzieć do czego zapora służy.

W zbiorniku wodnym było mnóstwo ryb, które w pewnym momencie wydały się mojemu  ojczulkowi bardziej atrakcyjne niż zwiedzanie zamku. Jednak i tak postawiłyśmy z mamą i siostrą na swoim i weszliśmy na zamek, a potem do wozowni. Nie widziałam tam zakazu robienia zdjęć, ale nie widziałam też nikogo, kto by je robił, więc nie chcąc się narażać, potulnie schowałam telefon do kieszeni. Z wystaw na zamku podobało mi się wszystko, bo bardzo lubię takie miejsca, jednak najbardziej zapadły mi w pamięć zawalone lochy, sala tortur z tymi wszystkimi narzędziami, piękna kaplica ze zmurszałymi starymi ławkami z kamienia i wystawa prac jakiegoś pana, którego nazwiska nie pamiętam, o tytule Ilustracje do bajek, które nie istnieją. Była dość osobliwie wykonana i oglądając niektóre z rysunków miałam dreszcze na plecach. Może nie były tyle straszne co niepokojące. Zresztą tak samo jak i ich wspólna nazwa. Bajki, które nie istnieją... brrr. Przypomina mi się Candle Cove.
Przez moje roztargnienie ominęliśmy spichlerz i od razu udaliśmy się do przystani, żeby napić się czegoś zimnego i kupić bilet na 15-stominutowy rejs statkiem na czorsztyński zamek. Na statek nie trzeba było długo czekać, w końcu przypłynął i ruszyliśmy. W tak upalny dzień jak tamten przeprawa statkiem była wręcz spełnieniem marzeń, bo woda nieźle chłodziła od wszędobylskiego żaru. Był to też wspaniały moment, aby porobić piękne zdjęcia obydwu zamkom.
Rejs statkami w obie strony był bardzo relaksujący. Na pokładzie spotkałam nawet chłopaka w koszulce z Dragon Balla XD Jedyne co mnie irytowało to sącząca się z głośników muzyka latino. Nie przepadam za tym gatunkiem.

Po zejściu ze statku ruszyliśmy drogą przez las należący do Pienińskiego Parku Narodowego. Droga pięła się pod górę, była niewygodna i momentami niezwykle kamienista. Niestety, nie brakowało na niej nieodpowiedzialnych osób, które wlokły ze sobą wózki z małymi ryczącymi dziećmi. Ja rozumiem, zwiedzanie itp. Ale upał był taki, że dorośli odpadali, więc czego oczekiwać od dziecka? Poza tym, ono i tak nie będzie pamiętać zwiedzania zamku w Czorsztynie, więc nie lepiej przyjechać z nim w takie miejsce za parę lat? Bezsens...
Zamek w Czorsztynie chodził za mną odkąd jako wczesna nastolatka obejrzałam o nim reportaż w telewizji. Pomimo zmęczenia stwierdziłam, że skoro zaszłam tak daleko, to wejdę i tu na górę. Z zamku zrobiłam kilka zdjęć.

Po obejrzeniu zamku, który niestety na dzień dzisiejszy jest prawie całkiem w ruinie, ruszyliśmy z powrotem na statek, a potem wsiedliśmy w samochód i odjechaliśmy.
Hm, zapomniałam tu o czymś wspomnieć. Podobno zamek w Niedzicy ma spore podziemia, ale nie są one udostępnione zwiedzającym. Ponadto kręcono tu sceny kultowego serialu Janosik i ostatnio aż się uśmiechnęłam do ekranu, kiedy emitowali właśnie jeden z odcinków, a ja zobaczyłam znajome miejsce. Z tego co słyszałam, chadzał tędy także prawdziwy zbój, a nie tylko grający go aktor. W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy także obok kościółka, w którym serialowi Maryna i Janosik brali ślub. Miejsce to jest jednak zabytkiem klasy 0 nieudostępnionym dla zwiedzających. Od taty słyszałam, że jest otwarte tylko raz w roku, we Wigilię i odprawiana jest tam pasterka.

Resztę wakacji spędziliśmy trochę mniej historycznie, ale o tym może innym razem. Na razie pozdrawiam Was gorąco spod tysiąca koców ♥

5 komentarzy:

  1. Kuruj się kuruj, mnie też dopadło jesienne przeziębienie i już w pon będziesz mieć okazję usłyszeć jak pięknie kaszlę ;) koniecznie muszę Ci pokazać moje zdj z wakacji zwłaszcza z zamku Czocha, sądząc po przeczytanej notce będziesz mieć wielką frajdę i inspirację na następne wyprawy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że do małopolski mam tak dlaeko, ten zamek w Niedzicy bardzo mi się podoba :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak więc czytając to czułam, ze w choć małym stopniu tam jestem. Zdjęcia wspaniale opowieść uzupełniają. Jednak ja jako ja - historyk z pasji i wykształcenia pragnę się dowiedzieć ta wieża stoi po środku czy jest do murów przyległa? bo jeżeli sama stoi to to wieża a jak do murów przyklejona to donżon.
    No ale nie będę się więcej rozpisywać. Chcę to zobaczyć? Obiecasz mi, że jak przyjadę następnym razem zwiedzimy wszystkie te zamki itp? Bo ja uwielbiam być w takich miejscach i wyobrażać sobie je w czasach świetności <3
    A co do podziemi i tuneli w Twoich rejonach sporo takich zamków istniało. Jednak teraz przez stan zachowania się zabytków nie są udostępniane zwiedzającym bo grożą zawaleniem.
    Dziękuję Ci za te opisy :*
    Czuję coraz bardziej, ze znalazłam bratnią dusze :D
    Ezja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieża stoi sama, obok nie są fundamenty, nie żadne mury, tylko ona jedna została z tego co tam było. Miałam gdzieś plan tych ruin, podeślę Ci kiedyś.
      Obiecuję CI, ze zwiedzimy wszystkie zamki. Zapraszam w sierpniu na początku jak teraz, bo Tropsztyn jest otwarty dla zwiedzających tylko lipiec-sierpień.
      Haha, zwiedzimy jeszcze dużo!

      Usuń
    2. Yeeah, czuję się jakbym dostała prezent na ur :D
      To czekam na plan zamku i wtedy powiem Ci więcej, bo z własnego doświadczenia wiem, że czasem może się okazać wieża donżonem bo mury się nie zachowały.
      Czuję, że nasza znajomość będzie długaa i owocna w zwiedzanie i mnóstwo zdjęć :D
      Ezja

      Usuń