Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koncert. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koncert. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 listopada 2017

QUEEN + ADAM LAMBERT #NOTW40 Tour - 6.11.2017, Łódź! ♥

Coby w ogóle jakoś zacząć tą relację, przeczytałam wspomnienia z zeszłorocznego koncertu w Oświęcimiu i ojej... jeśli wtedy moje emocje były tak silne i tak pozytywne, to w tym roku zostałam przez nie po prostu rozerwana. Nie umiem nawet myśleć o tym ile szczęścia miałam. Cytuję Krewetkę" "nigdy nie widziałam cię w takim stanie". Naprawdę. W zeszły poniedziałek stało się tyle, że przerosło to nawet moje oczekiwania.
Szaleństwo zaczęło się już 26. kwietnia, kiedy to do regularnej sprzedaży trafiły bilety na ten koncert, a ja już kilka minut po dziesiątej byłam uboższa o, bagatela, "pińćset złociszy". Wtedy to naprawdę była szalona cena, ale czułam, że nie będę żałować ani grosza i oczywiście potwierdziło się to w milionach procent.

W tym roku w podróż w nieznane wybrałam się już z Krakowa z dwoma innymi Glambertkami. Razem zabukowałyśmy pociąg, nocleg i razem się trzymałyśmy.
W Łodzi byłyśmy już w niedzielę wieczorem. Obce miejsce i google maps niestety zawiodło. Zgubiłyśmy się i dotarłyśmy do naszego hostelu o dość późnej porze. Jakiś czas potem dołączyła do nas Kasia (Krewetka z Glam Cave!) i już razem ruszyłyśmy na "podbój" Łodzi. Celem było wszamanie czegoś i rozprostowanie nóg. Niestety nie przypuszczałyśmy, że to miasto to straszne ghost town i po 21ej wszystko jest już właściwie pozamykane.
Piotrkowska o bardzo młodej godzinie. Nawet Nowy Sącz nie jest tak odludny...
Te dziwne rzeźby z deka przerażają. Zwłaszcza, jeśli chcesz udzielić pomocy, a tu...dwie pary nóg.
Na szczęście dzięki pomocy internetu, znalazłyśmy cokolwiek otwartego o tej "późnej porze". Poratował nas w niedoli niejaki Gruby Benek i jego oferta prześmiesznych z nazw pizz. Swoją drogą, mają je bardzo dobre i na przyszłość możemy z czystym sumieniem polecić.
Po powrocie do hostelu dość szybko poszłyśmy spać mając w pamięci, że jutro musimy wstać bardzo wcześnie.

Następnego ranka Łódź nie zachwycała pogodą, ale nie było też najgorzej. Potem nawet na chwilę wyszło słońce. Co do samego miasta, niezbyt mi się spodobało. Budynki w większości bez charakteru, stare, pofabryczne gmachy i powpychane na siłę między nie oszklone wieżowce nie zrobiły dobrego wrażenia.
Pod Atlas Arenę dotarłyśmy przed siódmą. Szybki research pozwolił nam ocenić, że na nasze wcześniejsze wejście jest już największa kolejka, a pionierzy stoją w niej od... 4:45. Zrobiono numerki, co przy wchodzeniu na arenę nieznacznie ułatwiło sprawę. W okolicy panował też rozgardiasz związany z rozstawianiem sceny. Została ona zaprojektowana przez samego Briana Maya jeszcze w latach 60. i przywieziona do Polski w 24. ciężarówkach.
Czekając w kolejce plotkowałyśmy i zawierałyśmy nowe znajomości. Nie było jeszcze godziny 10ej, a ochrona już zaczęła ustawiać barierki przy wejściach i wprowadzać w życie przepis, zgodnie z którym nie podejdziesz do danej kolejki, jeśli nie masz na nią biletu. Dlatego niestety z wieloma znajomymi z trybun czy płyty nie udało mi się zobaczyć. Z każdą godziną ścisk robił się coraz większy, ale dawaliśmy radę.
W okolicach godziny 16tej nagle z areny dało się słyszeć muzykę, więc wszyscy się podjarali, że zaczęła się próba. Mi jednak ta muzyka nie kojarzyła się ani z Queen ani z Adamem. W głosie też było coś niewłaściwego. Dopiero po chwili ogarnęliśmy, że trollują nas... Get Lucky Daft Punk i Pharella Williamsa. Jakiegoś smaczku i tak można się tam dopatrzeć, bowiem piosenkę współtworzył (i wystąpił w klipie) Nile Rodgers, który zagościł także na krążku Trespassing w piosence Shady.

Po jakimś czasie jednak naprawdę zaczęła się próba, a ochrona świetnie się bawiła otwierając boczne wejście za każdym razem, kiedy Adam wydawał wysokie dźwięki i obserwując reakcje tłumu. Zgodnie z rozpiską, GCEE mieli wejść na arenę o 18:30, ale obiecano nam, że stanie się to zaraz jak skończy się soundcheck, czyli w okolicy godziny 18. Niestety nic z tego nie wyszło, a tyły coraz bardziej na nas napierały.
Przy wchodzeniu byłam jedną z pierwszych osób. Wydarzyła się też rzecz śmieszna: jeden ochroniarz przepuszczał mnie dalej, a drugi próbował zatrzymać w miejscu. Omal nie zgnietli mnie między sobą kłócąc się, że "już puszczamy kolejne"/"jeszcze nie mam decyzji",  ale w końcu dali mi w spokoju odetchnąć. Dotarłam pod scenę, gdzie czekał na mnie pusty i wyśniony kawałek barierki.
Zaczęło się robić tłoczno, a ja nawiązałam znajomość z przemiłymi fanami Queen, którzy wypowiadali się o Adamie bardzo ciepło i uraczyli mnie wieloma ciekawymi opowiastkami. Poznałam też moją imienniczkę, Glambertkę, która uroczo dotrzymywała mi towarzystwa. Pragnę tu podziękować jej mężowi, który bez problemu kupił mi colę rozumiejąc, że barierek nie puszczę. Dzięki!
Z czasem ludzi zaczęło przybywać, a ochrona rozdawała wodę fanom. Mam dla porównania zdjęcie zapełniających się trybun. Po całym wydarzeniu weszłam na stronę Atlas Areny i sprawdziłam jej pojemność. Prawie 15 tysięcy ludzi. Koncert był wyprzedany. Brakowało pojedynczych osób. Coś niesamowitego.
Kiedy w końcu wybiła 20:36 i show się zaczęło, stało się chyba ze mną coś złego. Wiecie, że to nie był mój pierwszy raz, że zawsze stałam bardzo blisko, ale kiedy Adam i Brian przemaszerowali wybiegiem wyłaniając się dymu unoszącego się nad sceną, moje serce praktycznie zwariowało pracując jak u kolibra. Gdyby nie barierka chyba bym upadła. Nigdy wcześniej nie miałam ani takiej reakcji ani nigdy nie zdarłam gardła już na początku koncertu. Rany.
Na początku warto jeszcze wspomnieć, że cała tegoroczna trasa została poczyniona z okazji czterdziestolecia wydania albumu News Of The World. Wydano reedycję płyty, a show oprawiono w wiele fantastycznych momentów.
Koncert zaczęli utworem Hammer To Fall, który ubóstwiam nad życie śpiewać w samochodzie. Setlista nie była specjalnie odmienna od poprzednich. Wciąż brakuje na niej Show Must Go On. Tym razem doskwierał też brak Kind Of Magic. Zamiast niego Roger wykonał I'm In Love With My Car. Towarzyszył także Adamowi w śpiewaniu Underpressure.
Dobre miejsce sprawiło, że miałam świetny widok zwłaszcza na część koncertu na której cały zespół występował na wybiegu. Brian znów powiedział kilka słów po polsku, co spotkało się z niebywałą aprobatą widowni. W czasie śpiewania Love Of My Live na telebimie dokonano czegoś pięknego. Obok Bri pojawił się hologram Freddiego. Wyglądało to niesamowicie magicznie. Solówka Briana jak zwykle zapewniła mi ciarki i odlot w kosmos.
Największe dwa minusy koncertu to brak Freddiego w Bohemian Rhapsody (liczyłam na coś a'la Oświęcim) i brak syna Rogera, Rufusa Taylora, który towarzyszył ojcu we wcześniejszych trasach. Ich drum battle niestety nie dane było mi widzieć na żywo, gdyż w Oświęcimiu zrezygnowano z niego z powodu śliskiej sceny i deszczu.
W czasie utworu Bicycle Race, Adam wsiadł na to różowe cacko i przejechał przez scenę. Zanim jednak to się stało, wyciągnął kilka kwiatków z rowerka i rzucił w tłum. Jeden z nich wpadł prosto w moje ręce, ale niestety stracił główkę i mam samą łodygę. Oczywiście już na honorowym miejscu.
To jednak nie koniec magicznych interakcji z Adamem. Nie dość, że kilka razy patrzył prosto na mnie i moją towarzyszkę drugą Justynę i uśmiechał się do nas, to stało się to.
Żale z Oświęcimia zostały odkupione chociaż tutaj. Rozczuliło mnie, że miałam wrażenie, że szuka nas wzrokiem, gdy już był po naszej stronie. Podszedł dość szybko, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. I przepraszam, ale przepadłam całkowicie w tym kilkusekundowym momencie. Starałam się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, dlatego dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że dotyka mojej dłoni. Byłam tak osłupiała, że to Adam musiał dotknąć mnie a nie ja jego. Nie pamiętam reszty piosenki ani tego jak wrócił na scenę. Wcześniejsze wydarzenie było tak odrealnione, że kompletnie się w nim zatraciłam.
Myślałam tylko: "Jaki on jest piękny" i "Jakie ma spocone palce". Tylko tyle zdołał zarejestrować mój mózg.
Dzięki temu wiem, że nigdy nie rzuciłabym się na niego, bo prawdopodobnie po prostu by mnie zamurowało.
Właściwie do końca koncertu trwałam w niemałym szoku. 
Oprócz swoich hitów Queen i Adam wykonali rockową wersję Whataya Want From Me. Był to uroczy prezent dla fanów Adama, którzy dość licznie przybyli na wydarzenie. Po bisach nadszedł czas na zakończenie i rany, outfit Adama w koronie był tym razem o wiele lepszy niż ten zeszłoroczny.
Właściwie przez cały koncert byłam bliska płaczu, ale wyleciało to ze mnie dopiero, kiedy ostatnie drobinki konfetti upadły na podłogę. Strasznie emocjonalnie podeszłam do tego koncertu i nawet nie wiem dlaczego. Chociaż nie, może i wiem, ale i tak zaskoczyło to mnie samą. Wychodząc z sali spotkałam kolejną niesamowitą osobę.
Na zewnątrz padał deszcz. Ledwo znalazłam znajomych w tym rozgardiaszu. Wiedziałyśmy, że nie ma sensu stać i czekać pod areną, dlatego uber zawiózł nas do, w tamtym momencie, wyśnionego już hostelu.
Rano pozbierałyśmy się szybko. Łódź kolejny raz zagrała z nami w kotka i myszkę sprawiając, że jeszcze silniej znielubiłam to miasto. Prosta bowiem w teorii droga okazuje się w praktyce ulicą z niemożliwą ilością zakrętów. To miejsce jest ponad moje siły. Na stacji kolejowej szybki bieg do kiosku.
"Dzień dobry, można sprawdzić, czy jest pewna rzecz w Dzienniku Łódzkim?"
"Jest małe zdjęcie Queen."
"Mmm... to prosimy trzy egzemplarze."
Ogarnięcie kioskarza trochę nas zszokowało.
Nic to, że pociąg miał spore opóźnienie i jechałyśmy nim prawie dwie godziny dłużej niż zakładano. Były gniazdka, stolik i darmowa kawa w ramach rekompensaty, więc było dobrze. Mogłyśmy spędzić jeszcze trochę czasu razem, jeszcze przez chwilę pobyć na tym koncercie, na tych wcześniejszych czy na zlocie. Znamy się już przecież od dawna...
Dopiero wysiadka na dworcu w Krakowie złamała nam serca. Zrozumiałyśmy, że to koniec. Siedem miesięcy czekania z biletem w dłoni a tu pstryk! i dwie piękne, cudowne, wyśnione godziny niesamowitej muzycznej i wizualnej uczty przeszły już do historii. Arena pękała w szwach. Polska śpiewała głośno. W końcu to nasz sport narodowy, jak powiedział Brian. A z doktorem nie należy się kłócić.

Nie za bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości po takiej dawce magii. W muzyce Queen jest coś niesamowicie ponadczasowego, coś ujmującego pokolenia. Mamy to szczęście, że możemy posłuchać jej na żywo z naprawdę świetnym wokalem i dwoma legendarnymi wymiataczami z pierwotnego składu. Zawsze będę bardzo wdzięczna za to, że mogłam, że miałam możliwość doświadczyć czegoś takiego dwukrotnie. Że jako kraj mogliśmy doświadczyć tego czterokrotnie. Mam nadzieję, że jeszcze sporo takich spotkań przed nami.

Podtrzymuję to, co napisałam w zeszłym roku. LUDZIE, IDŹCIE NA QUEEN! To jest... wydarzenie nie do opisania.

Adam, jasna cholera. Dziękuję. ♥
Nie da się opisać tego, jak bardzo nie wyobrażam sobie bez nich życia ♥
_
Przeczytaj także:
ADAM LAMBERT The Original High Tour in Europe - 30.04.2016, Warszawa! ♥

wtorek, 21 czerwca 2016

LIFE FESTIVAL OŚWIĘCIM - QUEEN + ADAM LAMBERT - 19.06.2016, Oświęcim! ♥

Zacznę od tego, że to był mocny, intensywny weekend. W dodatku chyba najdłuższy w moim życiu. I to nie pod względem ilości wolnych dni, ale raczej pod względem ciągnącego się jak wosk czasu. Jeśli macie ochotę zobaczyć, gdzie mnie wywiało, to poglądowo wstawię zdjęcie. Albo kilka.
To się może wydawać śmieszne, ale kiedy Queen grali we Wrocławiu, nie miałam jak się tam dostać. Kraków jakoś tak przeleciał, że nawet ledwie to zauważyłam. Ale przed Oświęcimiem tak sobie pomyślałam: znam piosenki, mam nawet wśród nich ulubieńców, dlaczego by nie? Po koncercie Adama stwierdziłam, że jednak się nie uda, ale niecały miesiąc przed zaczęło mi szaleć serducho. Zrobiłam wszystko, zdobyłam bilet na płytę, ale...coś mi wadziło w tym układzie, ja nie wiem, może to ta odległość. Bliska osoba miała szansę jednak zdobyć zaproszenia na Red Zone (strefę pod sceną)  i do końca trzymałam kciuki, gdyż umówiłyśmy się wtedy na podmianę. I jakimś wielgachnym cudem udało się! Praktycznie w ostatniej chwili, gdy już myślałyśmy obie, że po wszystkim i że jednak dostanie płytę.
byebye, płyto, see u never :*
Dlatego z całego mojego serca pragnę podziękować tej kochanej istotce, która obdarzyła mnie takim szczęściem. Bez niej nic bym nie widziała, a poza tym zmarnowałby się naprawdę elegancki bilet (z płyty serio nic nie byłabym w stanie zobaczyć z moim wzrokiem XD i nawet nie byłoby czasu żeby komuś opchnąć - wiem, bo próbowałam swój).
Dobra, przebrnęłam.
A teraz o Panu w koronie.
Jak wiecie (albo i nie), jestem fanką Adama od jakichś sześciu lat, czyli właściwie od początku jego kariery. Niesamowitym jest patrzeć, jak człowiek stawiający pierwsze, choć bardzo zdecydowane kroki w show biznesie, z dnia na dzień staje się większy i większy. Pod względem popularności, projektów, ambicji, charyzmy, umiejętności, właściwie wszystkiego. Występowanie z Brianem Mayem i Rogerem Taylorem to dla niego, o czym sam niejednokrotnie wspominał, wielki, ogromny zaszczyt. Fani dobrej muzyki również będą zaszczyceni obserwując Lamberta na scenie z Queen, bo to jest prawdziwa magia, prawdziwa niesamowitość.
Adam nie stara się za żadne skarby na świecie zastąpić czy podrobić Freddiego Mercury'ego. Sam to zresztą nieraz podkreślał. I to widać od razu, Adam jest rewelacyjny, ale jest sobą. Jest sobą, a nie kopią Legendy. A dzięki byciu sobą, teatralnym, prowokującym, charyzmatycznym Adamem Lambertem, sam ma szansę kiedyś stać się legendą.
Ale nie o tym teraz, to miała być relacja, a ja już sama nie wiem, co się z tego robi.
Żeby było śmieszniej, Adam też nie wie.
Od razu napiszę, że z jakiego dziwnego powodu, którego nie znam, nie wyobrażam sobie słuchania (jak niektórzy to robią) utworów Queen w wykonaniu Adama na mp3. Jak wspominałam, uwielbiam Adama, jest naprawdę niesamowitym wokalistą, ale...to nie do końca to. Piosenki Queen bez głosu Freddiego jakoś nie mają tego czegoś.
(oboże, co za gderający człowiek ze mnie)
Dobra, może przejdźmy do tego, że jedną z moich życiowych ambicji było zobaczenie na żywo TEGO.
Taak, Adam w koronie dominuje (tsaa...) ten post (i tylko jego), gdyż ten outfit jest moją życiową obsesją. Dlatego kiedy na We Will Rock You podszedł do końca wybiegu tym majestatycznym krokiem, wyglądając tak niesamowicie dostojnie, brakło mi tchu. Świat obok przestał istnieć. Nie byłam w stanie płakać, bo to była chyba najpiękniejsza chwila mojego życia, ale po raz pierwszy poczułam, że nie istnieje nic poza mną w trzecim rzędzie i Adamem trzy metry dalej. Ocknęłam się, gdy wrócił na scenę. Zdałam sobie sprawę wtedy z tego, że koleżanka mnie trzyma, żebym nie upadła. Miałam nogi jak z waty! Nawet nie potrafię powiedzieć, co to było i dlaczego ten człowiek w koronie na głowie działa na mnie tak bardzo i tak mocno. Ja wiem, że jego piękna nie odda żadne zdjęcie, że pełni jego fenomenalnego głosu nie usłyszy się na żadnym albumie, no ale to już chyba przesada. Mózgu, let it go, ok?

Ponieważ uspokoiłam się na tyle, że mogę zacząć normalną relację (może powinnam to tam na górze spiąć jakąś klamerką, bo jakiś mega-prolog z tego wyszedł...), to lecimy!
W sobotę popołudniu pojechałam do Krakowa, żeby spotkać się z moją kochaną Nell (tą od zlotu - KLIK i spotkania po latach - KLIK). Koteczku, jeśli to czytasz, jeszcze raz serdecznie dziękuję za dach nad głową przez ten weekend i za wszystko inne ♥
Tak więc, odpoczęłam trochę po podróży i ruszyłyśmy na miasto. Naszymi celami był mały spacer (nie, nikogo nie szukałyśmy, wcaale XD) i wyprawa do mocno zakręconej miejscówki - DZIÓRAWEGO KOTŁA. Każdy fan Harry'ego Pottera poczuje się tam jak w domu.
Kremowe piwo jest rewelacyjne, a czaderskie nazwy deserów w menu sprawią, że zaczniecie dusić się ze śmiechu (muffinie, któryś przeżył - tak, to do ciebie!)
W lokalu nie da się nudzić - z głośników sączy się soundtrack znany z filmów HP, dekoracje robią klimat, a jakby tego było mało, można pograć w gry planszowe, poczytać tajemne księgi albo rozegrać kilka plansz Mario Brosa na konsoli!
Powrót do dzieciństwa w wielkim stylu!
Choć piwo kremowe nie było nawet bezalkoholowym chmielowym napojem, po wyjściu z tej rewelacyjnej miejscówki czułyśmy się jak po kilku głębszych. Znacie to uczucie, gdy idziecie Grodzką, wokół pełno ludzi, a wy bez skrępowania śpiewacie na głos Who Wants To Live Forever i zaśmiewacie się do łez z dziwnych rzeczy? Tak, było nam aż tak wesoło!
Po drodze trafiłyśmy na psychodeliczny sklep.
I zakupy z Kuchni Świata!
Po takim spacerku niedzielny poranek był nam niestraszny. Ogarnięcie się, śniadanko i na dworzec, gdzie miałyśmy problem ze znalezieniem właściwego autobusu, wiec pytanie: Jedzie pan do Oświęcimia? jak najlepiej podsumowuje te momenty.
Na szczęście wkrótce znalazłyśmy właściwy autobus, więc kryzys został zażegnany.
Na miejscu była masa spotkań z ludźmi dawno niewidzianymi (w końcu to prawie całe dwa miesiące) i zawieranie nowych znajomości. Ogólnie byłoby świetnie gdyby nie upał.
Tacy pozytywnie zakręceni ludzie jak Monika i Daria sprawiają, że ciężko się nie uśmiechnąć :D ♥
A tak wyglądał program występów. Baardzo intensywnie!
Właściwie dopiero na Taco Hemingwayu publiczność zaczęła się skupiać na tym co się dzieje na scenie. Zresztą, w tamtym momencie nie było tych ludzi wiele. Za to zespoły występujące naprawdę pokazały klasę i przyjemnie się ich słuchało. Naszą uwagę przykuła zwłaszcza niesamowita Ninet Tayeb z Izraela, dziewczyna swoim głosem po prostu wymiata! Sprawdźcie ją!
Potem na scenę wyszli Perfect i panowie naprawdę dali mocnego, dobrego czadu. Publiczność się rozszalała i rozśpiewała, a na ziemię spadły pierwsze tego wieczora krople deszczu.
A z tym było coraz gorzej. Ulewa wytrzymała co prawda do końca koncertu legendarnego polskiego zespołu, ale na początku występu Queen rozpadało...nie, rozlało się na dobre.

Rozumiem, Adam, pióra, buty, high-notesy, ale popatrzcie jak pada! 

O samym koncercie wbrew pozorom będzie krótko, gdyż nie istnieją w polskim języku słowa, które dokładnie by go opisały. W każdym razie, to był fenomem! Widownia pękała w szwach, Adam i Brian olali deszcz zupełnie, paradując po wybiegu (co cieszyło, nie powiem, bo miałam właśnie tam miejscówkę).
Kiedy Adam chlusnął w widownię szampanem ze swojego kielicha na Killer Queen, po dwóch sekundach zaczęło padać jeszcze mocniej. Nikogo to jednak nie zraziło. Ludzie wyciągnęli peleryny przeciwdeszczowe i bawili się dalej. Zwróćcie też uwagę na filmiku powyżej, jak Adam biegnie po wybiegu, żeby się nie poślizgnąć XD
W ogóle, co się działo na KQ to już osobna historia.
No właśnie...

Brian, Brian, Brian, rany, jak Brian szeroko się uśmiechał widząc rozbawioną widownię. Nie dość, że mówił pięknie po polsku, to jeszcze zrobił sobie selfie z tłumem.
Roger jak zawsze zaśpiewał Kind of Magic, ale w sumie chciałabym się tutaj odnieść do słów, które powiedział przed koncertem dla radia RMF FM:
Każdy może wybrać, czy kupi bilet na nasz koncert, czy nie. Jeśli ktoś nie może zaakceptować Queen bez Freddiego, po prostu nie musi kupować biletu. My naprawdę robimy wszystko, co w naszej mocy, kochamy swoją pracę, kochamy muzykę.
Niestety w pierwszych rzędach było kilka osób, które zupełnie nie kryły się ze swoim brakiem sympatii dla Adama. Zaznaczam, że byli to starsi, dorośli ludzie, w dodatku w koszulkach QUEEN + Adam Lambert. Zrobiło się niemiło, gdy jedna z tych osób próbowała wciągnąć resztę w bardzo dziecinną i nienormalną akcję. Naprawdę, zawsze jest mi przykro, kiedy muszę upominać ludzi sporo starszych ode mnie.
Więcej o nieprzyjemnych sytuacjach, ale i więcej o miłości na festiwalu znajdziecie na kanale Nellhatesyou.
Jeśli chodzi o nagrywanie, za bardzo bałam się o mój telefon w tej ulewie, żeby robić to często. Oprócz filmiku wyżej z Somebody to Love, udało mi się nagrać fragment I Want It All i chciałam także nagrać Bohemian Rhapsody, ale wyciągniecie telefonu w tamtej części koncertu byłoby dla niego śmiercią przez utonięcie. Dlatego też nie mam zdjęć Adama w koronie, choć najpiękniejsze momenty, czyli te, w których wszystko dookoła zblakło, na zawsze zostaną w moim sercu.
Na tym koncercie było wszystko: wspaniała muzyka, niesamowity wokal Adama (ten moment Bohemian Rhapsody, kiedy śpiewał wraz z Freddiem, którego wykonanie puszczono na telebimach sprawił, ze miałam po prostu ciarki na plecach), genialna, żywiołowa widownia, niesamowite lasery tworzące przez padający deszcz morze brokatu w powietrzu oraz tony konfetti na zakończenie.
Po tym wszystkim aż drżałam z emocji, które mną zawładnęły.

Szybkie pożegnanie z ludźmi, żeby zdążyć na dojazd, ucieczka z deszczu, Queen w głośnikach całą drogę do Krakowa i padnięcie nieżywą na łóżko.

To był mój pierwszy festiwal muzyczny i mam po nim bardzo dobre wrażenia. Był to też pierwszy koncert plenerowy, na którym zmokłam. Choć mam wrażenie, że nigdy wcześniej nie zmokłam aż tak bardzo.
Na koniec chciałam jeszcze raz podziękować serdecznie wszystkim ludziom, którzy potrafili się zachować i zadbać o wspaniałą atmosferę, bo przecież było nas ostatecznie więcej niż tych wszystkich krzykaczy. Pragnę podziękować Pani, której chłopak podwiózł mnie i Nell pod halę z dworca w Oświęcimiu, ludziom, którzy użyczyli mi powerbanków, kiedy czekałam na koleżankę z biletem, a bateria była na wykończeniu, dziewczynom ze staffu LFO, które pożyczył mi długopisu oraz ludziom, którzy odwieźli nas z powrotem do stolicy małopolski po skończonym koncercie. Jestem Wam wszystkim niesamowicie wdzięczna.

Reszcie osób chcę powiedzieć tylko tyle - każdy ma swoje własne zdanie, ale żeby mieć je czym poprzeć, trzeba to przeżyć. Dlatego IDŹCIE NA QUEEN+Adam Lambert! Jeśli tylko macie okazję, posłuchajcie wielkich hitów w wykonaniu Lamberta, być może akurat przypadną Wam do gustu. A jeśli nie, jak powiedział Roger:
Jeśli ktoś nie może zaakceptować Queen bez Freddiego, po prostu nie musi kupować biletu.
Najpierw jednak rzeczywiście radziłabym kupić bilet, żeby po prostu się przekonać. Czy warto? Jeszcze jak!

PS. Na koniec pragnę podziękować Panu Adamowi Lambertowi, bo w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że zobaczę tą piękną twarz i usłyszę ten niepowtarzalny głos aż dwa razy w tym roku. Niszczysz mi życie, ale kocham sposób, w jaki to robisz. Dziękuję ♥
Panie doktorze, języki Panu skaczą! ♥
_
Przeczytaj także:
ADAM LAMBERT The Original High Tour in Europe - 30.04.2016, Warszawa! ♥